– Moim marzeniem od zawsze była gra dla Napoli. Nic innego się nie liczyło. Nie uprawiałem innych sportów. Nie myślałem o niczym innym. Przechodziłem testy w różnych juniorskich drużynach, ale mój tata wszędzie słyszał to samo: „Podoba nam się, ale jest za niski". Każdego ranka budziłem się z nadzieją, że w nocy urosłem – Insigne wspomina swoje pierwsze kroki w karierze na łamach portalu „Players Tribune".
Wśród klubów, które go odrzuciły, były Inter i Torino. Wyniósł z tego cenną lekcję: że w życiu niczego nie dostaje się za darmo, wszystko trzeba sobie wywalczyć. Pod górkę miał od dziecka. Wychował się we Frattamaggiore, ubogiej miejscowości pod Neapolem. Rodzina z trudem wiązała koniec z końcem. Gdy inni bawili się klockami Lego, on kopał piłkę zrobioną z papieru. Kupno wymarzonych korków, w jakich Brazylijczyk Ronaldo grał na mistrzostwach świata we Francji, urastało do rangi wydarzenia.
– Wspomnienie, gdy ojciec daje mi pudełko z butami, pozostanie ze mną do końca życia. Nigdy nie dostałem lepszego prezentu – zaznacza Insigne. – Graliśmy na boiskach, na których było wiele brudu i kamieni. Wracałem więc do domu i czyściłem buty szmatką. Nosiłem je tak długo, aż sklepy w końcu przestały je sprzedawać, a gdy się rozpadły, popłakałem się. Łkałem, bo tak mi na nich zależało. Były dla mnie święte.
Tort i fajerwerki
Ojciec nie rozumiał, że można kochać innego Boga niż Diego Maradona, tym bardziej Ronaldo grającego w Interze. Ale zawsze był dla syna wsparciem. W trudnych chwilach nie pozwolił mu się poddać.
To, czego nie widzieli inni, dostrzegł w końcu skaut Napoli. Insigne w wieku 15 lat przekroczył progi akademii. Gdy w 2010 roku zadebiutował w pierwszym zespole, przed domem czekali na niego wszyscy sąsiedzi. – Śpiewali, odpalali fajerwerki, przygotowali specjalny tort... To było niewiarygodne – opowiada piłkarz.