Prawie dokładnie rok temu doszło do jednego z najdziwniejszych meczów w historii Bundesligi. Borussia już po 25 minutach prowadziła u siebie z Schalke 4:0, ale w drugiej połowie doznała zaćmienia. W pół godziny straciła cztery gole i zwycięstwo. Decydująca bramka padła w doliczonym czasie.
W sobotę aż takich emocji nie było, ale kontrowersji w Gelsenkirchen nie brakowało. Wzbudził je szczególnie rzut karny dla gospodarzy. Po obejrzeniu powtórki sędzia uznał, że Marco Reus faulował Amine Harita. Daniel Caligiuri jedenastki nie zmarnował, wyrównał, a na boisku zrobiło się nerwowo, goście nie potrafili się pogodzić z decyzją arbitra. Rzucili się jednak do ataku i niespełna kwadrans później odzyskali prowadzenie po efektownej akcji wykończonej przez Jadona Sancho.
Borussia wygrała 2:1 (90 minut i żółta kartka Łukasza Piszczka) i jest jednym z czterech niepokonanych zespołów w najsilniejszych ligach – obok Juventusu, PSG i Liverpoolu.
W nie mniej dobrych nastrojach na klubową wigilię udali się piłkarze Bayernu. Kilka godzin wcześniej rozbili 3:0 Nuernberg. Dwie bramki strzelił Robert Lewandowski. To wystarczyło, by niemiecka prasa znów nazywała go maszyną. Tak często jak Polak w ligach wielkiej piątki nie trafia nikt, w 20 meczach uzbierał 19 bramek (9 w Bundeslidze, 4 w krajowych pucharach, 6 w Lidze Mistrzów).
We Włoszech pochwały spłynęły na Arkadiusza Milika i Piotra Zielińskiego, którzy zdobyli trzy z czterech goli dla Napoli w spotkaniu z Frosinone (4:0). Może tym występem definitywnie przekonają do siebie Carlo Ancelottiego? Włoskie media twierdzą, że Polacy zasługują na większe zaufanie. Uwagę poświęcają zwłaszcza Milikowi, który dzięki dwóm trafieniom ma już więcej bramek w Serie A (siedem) niż w dwóch poprzednich sezonach.