Liverpool, Tottenham, Manchester United i Manchester City poznają w poniedziałek swoich rywali w 1/8 finału. Tylko ostatnia z tych drużyn będzie rozstawiona, co oznacza, że pozostała trójka trafi na Real, Bayern, Borussię Dortmund, Barcelonę (z wyjątkiem Tottenhamu, który mierzył się z nią już w grupie), Paris Saint-Germain (z wyjątkiem Liverpoolu), Juventus (z wyjątkiem Manchesteru Utd) lub Porto.
Anglia ma się czym chwalić. Jest jedynym krajem z piłkarskiej elity, którego zespoły w komplecie wyszły z grupy. Hiszpanie pożegnali Valencię, Niemcy - Hoffenheim, Włosi - Inter i Napoli, a Francuzi - Monaco. Przed rokiem w fazie pucharowej Anglicy mieli nawet pięciu przedstawicieli (Manchester Utd zdobył dodatkowe miejsce w LM jako zwycięzca Ligi Europy) - to był pierwszy taki przypadek w historii. Ilość nie przeszła jednak w jakość, mimo że cztery ekipy były rozstawione.
United, Tottenham i Chelsea odpadły już w 1/8 finału, Manchester City poległ w kolejnej rundzie z Liverpoolem i tylko drużyna Juergena Kloppa godnie broniła honoru futbolu z Wysp, awansując do finału.
Wspomnień czar
Rosnące wpływy finansowe klubów, głównie dzięki lukratywnym umowom z telewizją, nie przekładają się na wyniki w Europie. Od ostatniego triumfu zespołu z Anglii w Champions League minęło już sześć lat - wówczas Chelsea pokonała po rzutach karnych Bayern na jego stadionie. Później było więcej smutku niż radosnych uniesień, bo drużyny z Premier League kończyły swój udział zwykle na 1/8 finału.
Do dziś na Wyspach z nostalgią wspomina się ubiegłą dekadę, w której angielskie zespoły pięć razy z rzędu grały w finale, dwukrotnie sięgając po najważniejsze trofeum: Liverpool w 2005 r., a Manchester United w 2008 r. Nadużyciem nie będzie stwierdzenie, że Liga Mistrzów była ich prywatnym folwarkiem. W latach 2007-2009 w najlepszej czwórce mieli co roku po trzech przedstawicieli.