Wydawało się, że Legia pojedzie do Gdańska jako lider, z przewagą nie tylko punktową, ale też psychologiczną. Trudno kategorycznie stwierdzić, że pokpiła w środę sprawę – wyjazdowy mecz z Lechem nawet dla trzykrotnego z rzędu mistrza Polski nie jest tylko formalnością.
Lech już dawno nie był tak rozbity, idealnie obrazował to widok trybun w Poznaniu – mecz oglądało tylko 11 935 widzów (dopingować Lecha w meczu z mistrzem Polski pofatygowało się 1,7 procent mieszkańców miasta). A jednak Legia nie wykorzystała dołka Kolejorza i przegrała 0:1 po golu 17-letniego wychowanka, Filipa Marchwińskiego, choć była zespołem lepszym.
To pierwsza ligowa porażka Legii Aleksandara Vukovicia, który trzeci raz jest tymczasowym szkoleniowcem tego zespołu. Serb ma już licencję UEFA Pro, może prowadzić samodzielnie zespół ekstraklasy i liczy, że na gaszeniu pożaru po Ricardo Sa Pinto się nie skończy. Dariusz Mioduski zapowiedział, że Vuković ma zagwarantowaną pracę do końca sezonu i jasne jest, że jeśli chce więcej, musi poprowadzić Legię do tytułu.
W sobotę Serb nie usiądzie na ławce – w spotkaniu z Lechem został wyrzucony na trybuny, za to, że w złości kopnął piłkę, i w Gdańsku czeka na niego krzesełko na trybunach. Zastąpi go na ławce Marek Saganowski. Dodatkowo Legia będzie musiała sobie poradzić bez Cafu i Marko Vesovicia.
Wydawało się, że piłkarze Lechii nie radzą sobie z presją walki o mistrzostwo. W Szczecinie temu zaprzeczyli: przegrywali z Pogonią dwukrotnie (0:1 i 2:3 na 7 minut przed końcem), a jednak wygrali 4:3.