Stefan Szczepłek: Anfield daje siłę

Prostokątna czerwona tablica z napisem THIS IS ANFIELD, umieszczona nad schodami, prowadzącymi z szatni na boisko ma rzeczywiście magiczną moc. Dotykają jej, jak talizmanu, pokolenia graczy Liverpoolu, patrzą z szacunkiem ich przeciwnicy.

Aktualizacja: 08.05.2019 10:38 Publikacja: 08.05.2019 10:33

Stefan Szczepłek: Anfield daje siłę

Foto: AFP

Ona naprawdę daje siłę swoim i odbiera wiarę przybyszom. Przekonała się o tym we wtorek Barcelona. Także legendarna trybuna The Kop za bramką i cały stadion, śpiewający „You’ll Never Walk Alone” dodają futbolowi uroku i umacniają tradycję.

Ale mecze wygrywają i przegrywają piłkarze. Co mogło siedzieć w głowach zawodników Barcelony, którzy w pierwszym meczu pokonali Anglików 3:0, a przed wyjazdem na rewanż dowiedzieli się, że w Liverpoolu nie wystąpią ci, których należałoby obawiać się najbardziej: Mohamed Salah i Roberto Firmino? Wiadomo co. To samo, co siedziało w głowach milionów kibiców na całym świecie: Barcelona ma awans do finału w kieszeni.

Też tak myślałem, nastawiając się na finał Barcelona - Ajax, z duchem Johana Cruyffa, błogosławiącego z niebios obydwu klubom. Ale Juergen Klopp pomyślał inaczej. To samo, co jego wielcy poprzednicy na trenerskich ławkach, kierujący się zasadami, które weszły do słownika futbolu. „Dopóki piłka w grze wszystko jest możliwe” - mówił Sepp Herberger, trener reprezentacji Niemiec, skazywanej na porażkę w finale mistrzostw świata 1954 z Węgrami, a jednak zwycięskiej.

Powtarzał tę maksymę Kazimierz Górski, który nie załamał rąk na wieść o kontuzji Włodzimierza Lubańskiego, wykluczającej jego udział w mistrzostwach świata. Ludzie nie wyobrażali sobie reprezentacji bez Włodka. Trener tak. I znalazł takiego następcę, że Polacy zajęli trzecie miejsce na świecie. „Kibic może wątpić, trener - nigdy” - mawiał Górski.

Nie można nie wspomnieć o Rafaelu Benitezie, który też już, wydawało się, przegrał finał Ligi Mistrzów, ale powtarzał zawodnikom: jeszcze żyjemy. Po 45 minutach. Liverpool przegrywał z AC Milan 0:3. Wyrównał, pokonał Włochów w rzutach karnych, a Jerzy Dudek został bohaterem i legendą. Grał przez kilkanaście lat, a przeszedł do historii w ciągu kilkunastu minut.

Klopp dobrze wie jak się zarządza zespołem i wiedział jak grać, żeby odebrtać Barcelonie atuty. Leo Messi i Luis Suarez zostali pozbawieni wpływu na grę, nie dopuszczano ich do strzału. Liverpoolczycy więcej i szybciej biegali, walczyli, nie dawali rywalom czasu na przyjęcie piłki i podjęcie decyzji. A przy tym nie faulowali. To był wyjątkowo czysty mecz, jak na stawkę, o jaką walczono.

Każda kolejna minuta odbierała barcelończykom wiarę, ale ostatnia bramka to już był cios, zadany mizerykordią. Trent Alexander-Arnold miał wykonywać rzut rożny, ale zrobił trzy kroki w stronę środka, jakby odchodził. Obrońcy Barcy uznali, że mają trzy sekundy oddechu i odwrócili się tyłem do bramki. Ale Alexander-Arnold szybko wrócił, jeszcze szybciej kopnął piłkę po ziemi do stojącego w polu karnym Divocka Origiego, którego nikt nie pilnował, więc mógł spokojnie strzelić.

Takie sytuacje zdarzają się na podwórkach, ale nie w półfinale Ligi Mistrzów. Na podwórku przegrani chłopcy, których cwańsi zaskoczyli płaczą, a lepsi się z nich śmieją. Tutaj śmiechu nie ma. Bo z kogo? Z mistrzów świata, których ograli chłopcy z Liverpoolu? Nie wypada.

Jednakowo lubię Barcelonę i Liverpool, uwielbiam Messiego i tiki takę, która już odchodzi do przeszłości, bo pojawiają się tacy trenerzy jak Klopp. Ale Barcelona nie umarła. Nie umarła też dewiza Herbergera, Górskiego, Beniteza, przybrała tylko formę hasła na T-shircie wspierającego kolegów Mohameda Salaha: „Never give up” - nigdy się nie poddawaj.

Futbol jest cudowny dla zwycięzców, okrutny dla przegranych, a dla wszystkich fascynujący.

Ona naprawdę daje siłę swoim i odbiera wiarę przybyszom. Przekonała się o tym we wtorek Barcelona. Także legendarna trybuna The Kop za bramką i cały stadion, śpiewający „You’ll Never Walk Alone” dodają futbolowi uroku i umacniają tradycję.

Ale mecze wygrywają i przegrywają piłkarze. Co mogło siedzieć w głowach zawodników Barcelony, którzy w pierwszym meczu pokonali Anglików 3:0, a przed wyjazdem na rewanż dowiedzieli się, że w Liverpoolu nie wystąpią ci, których należałoby obawiać się najbardziej: Mohamed Salah i Roberto Firmino? Wiadomo co. To samo, co siedziało w głowach milionów kibiców na całym świecie: Barcelona ma awans do finału w kieszeni.

Pozostało 80% artykułu
2 / 3
artykułów
Czytaj dalej. Subskrybuj
Piłka nożna
Stefan Szczepłek: Wisła zdobyła Puchar Polski. Za takie mecze kochamy piłkę
Piłka nożna
Hiszpanie zapewnili Wiśle Kraków Puchar Polski. Dogrywka i wielkie emocje na Narodowym
Piłka nożna
Kolejny kandydat na trenera odmówił Bayernowi
Piłka nożna
Ostatnia szansa, by kupić bilety na Euro 2024. Kto pierwszy, ten lepszy
Piłka nożna
Mecz życia na Stadionie Narodowym. Wysoka stawka finału Pucharu Polski
Materiał Promocyjny
Dzięki akcesji PKB Polski się podwoił