Miałem wiarę, mimo że pierwsza połowa była w naszym wykonaniu wyjątkowo słaba. Żadnej akcji, ani jednego strzału, Piotr Zieliński jakby się założył sam ze sobą, że ani razu nie zagra dobrze, a obydwaj środkowi obrońcy Kamil Glik i Jan Bednarek zarobili żółte kartki i to za faule daleko od bramki. Było gorąco, wszyscy piłkarze i sędzia często pili wodę.
Macedończycy grali jakby upał ich nie dotyczył i można się było spodziewać, że wcześniej czy później za to zapłacą. Rzeczywiście, stracili oddech i siły zaraz po przerwie, na krótko wprawdzie, ale szczęście, że Polacy potrafili to wykorzystać. Jak się musi czuć drużyna, mająca poczucie, że jest lepsza, wychodzi na drugą połowę ze świadomością, że zaraz udowodni to zdobywając bramkę, a sama tę bramkę traci?
Jerzy Brzęczek naraża się na krytykę niecierpliwych kibiców, zarzucających mu, że nie zawsze wystawia w pierwszej jedenastce Krzysztofa Piątka. Ale trener wie co robi. Nie zawsze dwóch napastników to większa siła. Musi być balans pomiędzy formacjami i on był. Tyle że nie wszyscy zagrali na poziomie, jakiego oczekujemy.
Piątek zrobił swoje (bo to chyba jednak on ostatni dotknął piłkę nim toczyła się do bramki), Robert Lewandowski też, chociaż musiał staczać wiele pojedynków daleko od macedońskiej bramki. Pomocnicy nie bardzo - Zieliński ocknął się w drugiej połowie (gol padł po jego podaniu z rogu), ale wciąż czekam na mecz godny jego talentu. Mateusz Klich i Grzegorz Krychowiak zmuszeni byli do rozbijania akcji przeciwnika i niczego w związku z tym nie kreowali.
Obrona na poziomie, ale w naszej drużynie najczęściej piłkę miał Łukasz Fabiański. To coś mówi o grze całej drużyny. Jakkolwiek by było, po trzech meczach Polacy mają dziewięć punktów zdobytych, nie stracili jeszcze bramki i jedyne czego by się jeszcze chciało, to żeby ładniej grali.