Rządząca Katarem rodzina Al-Thani wycenia klub na 560 mln euro. Właściciel Aurelio De Laurentiis oczekuje podobno 900 mln, ale niewykluczone, że zejdzie z ceny. Jeszcze niedawno żartował, że chciałby stać na czele Napoli do swoich 120. urodzin, ale odkąd latem ubiegłego roku kupił upadające, grające w trzeciej lidze Bari, pojawiają się głosy, że stracił chęć inwestowania w Neapolu.
- Kibice Napoli chcą być rozpieszczani i kochani, a Aurelio ma teraz dwoje dzieci, nie jedno. On jest świetnym przedsiębiorcą, ale nie może kierować obydwoma klubami. Musi dokonać wyboru i to szybko - twierdzi Angelo Pisani, jeden z czołowych włoskich prawników, reprezentujący w przeszłości interesy m.in. Diego Maradony.
Tysiąc autokarów
De Laurentiis kupił Napoli 15 lat temu, kiedy - podobnie jak teraz Bari - klub znalazł się na krawędzi, zbankrutował, spadł do Serie C - tak nisko jak nigdy wcześniej. Akcja ratunkowa w wykonaniu charyzmatycznego producenta filmowego mogła powodować obawy. Ale drużyna błyskawicznie pięła się w górę. Trzy lata później była znów w Serie A, po trzech kolejnych wskoczyła na podium i na dobre zadomowiła się w czołówce, grając regularnie w Lidze Mistrzów.
Miłości kibiców De Laurentiisowi to jednak nie zapewniło. Głównym zarzutem kierowanym pod jego adresem jest polityka transferowa, skutecznie uniemożliwiająca walkę o tytuł z Juventusem. - Chcą milionowych transferów, a kupują podrobione koszulki i wchodzą na stadion bez płacenia - odpowiada prezes na krytykę.
Stadion San Paolo to kolejne źródło konfliktów. Dla kibiców miejsce kultu, na którym grał Maradona. Dla De Laurentiisa - po prostu "kibel", zagrażający bezpieczeństwu ludzi, na którym nie da się zarabiać. Gdy zaproponował budowę nowego obiektu i ośrodka treningowego poza miastem, usłyszał, by lepiej sam się tam wyniósł. Pomysł przeniesienia meczów Ligi Mistrzów do Bari sympatyków też mu nie przysporzył, choć obiecał, że z własnej kieszeni zapłaci za tysiąc autokarów, które dowiozłyby kibiców.