Wcześniej władze Bełchatowa nie potrafiły zatrzymać Radosława Matusiaka. Rozmowy o warunkach ponownego zatrudnienia były trudne. Menedżer piłkarza, zarazem jego ojciec, nagrał nawet ich fragment, chcąc mieć dowód braku profesjonalizmu działaczy.
Niezależnie od tego, po czyjej stronie była racja, rodzina Matusiaków, widząc opór w Bełchatowie, natychmiast porozumiała się z Wisłą Kraków. I Radosław Matusiak strzela już gole dla niej.
Kiedy po zakończeniu rozgrywek klub z Bełchatowa przestał być BOT-em (zespół elektrowni Bełchatów – Opole – Turów), a stał się klubem Polskiej Grupy Energetycznej z największym budżetem w polskiej lidze, wydawało się, że rodzi się nowy potentat. Piłkarze dostali bajeczne podwyżki, Orest Lenczyk – nowe boiska, o które upominał się od dawna. Ale mijały tygodnie nowego sezonu, a Bełchatów, zamiast wzlatywać, spadał coraz niżej.
– Wokół przekształceń i naszego budżetu zrobiono niepotrzebny szum – mówi prezes Jerzy Ożóg. – Rzeczywiście mamy jeden z najwyższych budżetów w lidze i to powinno być widoczne, ale za dwa – trzy lata. Poza tym jesteśmy w połowie sezonu – poczekajmy z ocenami do jego zakończenia. Duże pieniądze nie przekładają się z dnia na dzień na wynik. Inwestujemy w szkolenie, bazę. Jeśli podstawy są dobre, to klub będzie dobrze funkcjonował.
– W poprzednim sezonie mieliśmy trochę szczęścia. Nam się tamte rozgrywki udały w stu procentach, a rywalom nie. To nas trochę uśpiło. Wydawało się, że skoro niewiele brakowało do tytułu mistrza Polski, to wszystko jest na właściwej drodze. Ale to, co stało się później, nauczyło nas pokory. W związku z udziałem w rozgrywkach pucharowych okres przygotowań do sezonu był krótszy. Potem sytuację pogorszyły kontuzje kilku graczy z Łukaszem Gargułą na czele. Zaczęły się problemy, jakich nie braliśmy pod uwagę. Jak na klub dopiero oswajający się z sukcesem to było zbyt dużo – tłumaczy prezes.