Mecz miał być czymś w rodzaju próby generalnej przed spotkaniem z Niemcami, pierwszym w mistrzostwach Europy. Próba wypadła fatalnie, bo albo piłkarze nie przejęli się rolą, albo nie byli w stanie przeciwstawić się bardzo dobrze przygotowanym Amerykanom.
Trudno nawet użyć wyświechtanego zwrotu, jakim często posługują się przegrani trenerzy, że „szybko stracona bramka ustawiła grę”. Faktem jest, że straciliśmy gola już w 12. minucie, ale to był tylko pierwszy z serii fatalnych błędów, jakie popełniali nasi piłkarze.
Bramka padła po faulu Marcina Wasilewskiego z boku boiska. Dośrodkowywał Landon Donovan, a Carlos Bocanegra wyprzedził naszych środkowych obrońców , którzy nie wiedzieli, kto ma Amerykanina pilnować. Po dobrym strzale głową w dolny róg bramki Artur Boruc nie miał szans na obronę.
Strata gola niczego nie zmieniła. Polacy nawet nie sprawiali wrażenia przejętych sytuacją. Przez całą pierwszą połowę grali tak, jakby im nie zależało ani na wyniku, ani na miejscu w kadrze na mistrzostwa Europy. Paweł Brożek (Wisła Kraków), dla którego był to prawdopodobnie mecz ostatniej szansy, nawet na swoim boisku nie potrafił przekonać Beenhakkera, że jest pożytecznym graczem. W pierwszej połowie nie było go widać, a w drugiej już go trener nie wpuścił na boisko.
Ale Brożek nie jest jedynym winowajcą. Trudno kogokolwiek wyróżnić, bo wszyscy zagrali słabo. Polacy byli wolniejsi, nie walczyli tak jak Amerykanie. Nawet kiedy odbierali rywalom piłkę, robili to w rejonach swojego pola karnego, skąd mieli do przeciwnej bramki około 80 metrów, a przeprowadzali ofensywne akcje wolno i schematycznie. Amerykanie atakowali już w środkowych rejonach boiska, nie pozwalali Polakom rozegrać akcji, nasi zawodnicy łatwo tracili piłkę, narażając się na kontry.