Po rundzie jesiennej i dwóch — rozegranych jeszcze w ubiegłym roku — kolejkach rundy rewanżowej Wisła miała 10 punktów przewagi nad drugą Legią i 14 nad trzecim Lechem Poznań. Nie były to wprawdzie straty przesądzające o bezcelowości pościgu Legii lub Lecha, ale to, co się zimą wydarzyło w zainteresowanych klubach zdecydowanie faworyzowało Wisłę. Klub z Krakowa dokonał bowiem transferów, które musiały zrobić na konkurencji duże wrażenie. Ściągnął mianowicie do siebie dwóch piłkarzy wysokiej krajowej klasy, reprezentantów Polski: pomocnika Wojciecha Łobodzińskiego i napastnika Radosława Matusiaka. Próbował też pozyskać następnych zawodników z kadry Leo Beenhakkera: Jacka Krzynówka i Łukasza Gargułę. Nie wyszło, ale Wisła i tak skompletowała zespół nie do pobicia w Orange Ekstraklasie. Taki zespół był wręcz skazany na mistrzostwo Polski. I zdobył je przed czasem — na cztery kolejki przed zakończeniem sezonu 2007/2008, zwyciężając w derbowym pojedynku Cracovię 2:1. To był 22. wygrany ligowy mecz Wisły, tylko cztery razy zremisowała, ani razu nie przegrała. W takim stylu sięgnęła po 11. w historii klubu mistrzowski tytuł.
Legia nie dotrzymała Wiśle kroku. Z 10 punktów straty zrobiło się 17. Trener Jan Urban już dawno zdał sobie sprawę i publicznie przyznawał, że pogoń za liderem nie ma szans powodzenia. Pogodzili się też z tym zawodnicy warszawskiej drużyny. Pozostało im do zdobycia wicemistrzostwo kraju, a na pocieszenie — Puchar Ekstraklasy lub Puchar Polski. W Pucharze Ekstraklasy zresztą wyeliminowali... Wisłę: po remisie 1:1 w Warszawie, w rewanżu było 1:0 dla grającej w mocno rezerwowym składzie Legii. Trener Wisły Maciej Skorża powie później, że był to jedyny moment, kiedy jego piłkarze sprawili mu zawód. Czy to samo powie po niedzielnym meczu w Warszawie?
Dla Legii będzie to przede wszystkim mecz o punkty, bo w wicemistrzostwo celują również Lech i Groclin. Wisła przyjeżdża do Warszawy już jako mistrz Polski i ma coś Legii do udowodnienia.