Odpowiedzi na to pytanie szukają włoskie media. Wskazują, że jeśli nic się nie zmieni, słynne włoskie kluby już wkrótce podzielą los niemieckich, które po latach świetności przestały się liczyć w europejskich rozgrywkach. Włosi z zazdrością spoglądają na organizację futbolu w Anglii, dzięki której kluby zarabiają krocie i od dwóch lat dyktują warunki w Lidze Mistrzów. W zeszłym roku, choć rywalizację wygrał Milan, w półfinale też były aż trzy zespoły angielskie.
Porównanie pieniędzy generowanych obecnie przez Premiership i Serie A wypada dla Włochów fatalnie. Z ostatnich danych (za sezon 2006/2007) wynika, że Anglicy mieli do dyspozycji 5 mld euro, Włosi – niecałe 2. Przekłada się to kolejność na liście najbogatszych europejskich klubów. W pierwszej piątce (Real, MU, Barcelona, Chelsea, Arsenal) są aż trzy kluby angielskie i ani jednego włoskiego. Wynika to po części z tego, że negocjujące wspólnie telewizyjną umowę kluby Premiership wymogły na SKY Sport Ruperta Murdocha 1,7 mld funtów, a włoskie, które z tą samą firmą układały się każdy z osobna wytargowały niecały miliard euro.
Co jednak ważniejsze, Anglicy pieniądze płynące coraz szerszym strumieniem od SKY (10 lat temu 670 mln funtów, a więc 40 procent tego, co dziś) zainwestowali w stadiony i biznes nierzadko nie mający wiele wspólnego z futbolem. Włosi lekką ręką wydawali pieniądze na zakupy i pensje graczy, by w 2002 r. dojść do imponującego zadłużenia w bankach na 2 mld euro (Serie A i B). Efekty tej krótkowzroczności widać najlepiej w strukturze wpływów. O ile dla angielskich klubów pieniądze od telewizji stanowią 33-40 procent wpływów, zysk ze sprzedaży biletów – 33 procent, gadżety i pozafutbolowy biznes resztę, to włoskie kluby w 60 procentach opierają się na wpływach z telewizji (czołowa czwórka Juventus, Milan, Inter i Roma aż w 65), a ze stadionowej kasy czerpią zaledwie 18 procent. Dysproporcja między wpływami z biletów wynika z tego, że włoskie stadiony podczas meczów ligowych zapełniają się teraz zaledwie w połowie, angielskie – w 90 procentach. Nie bez powodu. W Anglii stadiony (oprócz Wembley i pięknego Millenium w Cardiff) są własnością klubów, które zamieniły swoje obiekty (jak choćby MU czy Chelsea) w pulsujące centrum nie tylko futbolowego biznesu. Z każdego miejsca pnących się stromo pod górę trybun świetnie widać boisko, a kupienie kanapki czy skorzystanie z toalety nie stanowi żadnego problemu. We Włoszech wszystkie stadiony są własnością władz miejskich (poza Olimpijskim w Rzymie należącym do komitetu olimpijskiego). Modernizowane były po raz ostatni 18 lat temu na potrzeby mistrzostw świata. Dziś w porównaniu ze stadionami Anglii czy Niemiec te betonowe molochy straszą. Dość powiedzieć, że normy UEFA przewidziane na Euro spełniają zaledwie trzy: San Siro i stadiony w Rzymie i Turynie.
Niechęć włoskich kibiców do chodzenia na stadiony wynika również z obaw o bezpieczeństwo. O ile Anglikom rozsądnymi i zdecydowanymi działaniami udało się wyeliminować plagę „choroby wściekłych fanów” i w ciągu kilkunastu lat chuliganów z trybun wyparły rodziny z dziećmi, tak we Włoszech chuligani nadal dyktują warunki. Ulice wokół włoskich stadionów w dniu meczu są pełne uzbrojonej po zęby policji jakby właśnie ogłoszono stan wojenny, a fanów od boiska oddzielają wysokie kraty, płoty i drut kolczasty. Kibic na włoskim stadionie, nierzadko niestety nie bez racji, traktowany jest jak niebezpieczne zwierzę. Nie ma pewności, czy na głowę nie spadnie butelka, kamień, raca czy wyrwane z korzeniami, zazwyczaj niewygodne krzesełko.
Czy coś się zmieni? Jak na razie wnioski z tej sytuacji wyciągnął jedynie Juventus, który buduje własny stadion (ma być ukończony w roku 2011). Być może ustawa z ubiegłego roku, która nakazuje zarządowi ligi od sezonu 2009/10 negocjować ze SKY en bloc, zmusi najbogatsze włoskie kluby do zmiany postępowania, bo będą miały w efekcie mniej pieniędzy do dyspozycji. Będą one dzielone między kluby podobnie jak w Premiership – 45 procent po równo i 45 procent zależnie od wyniku sportowego. Teraz AC Milan dostaje od SKY dwadzieścia razy więcej niż Livorno. Być może zasypie to też choć częściowo przepaść dzielącą pod względem tak finansowym jak sportowym czołowe kluby serie A od średniaków. Jednak na to jak wyplenić futbolowe chuligaństwo nikt nie ma we Włoszech pomysłu, jeśli oczywiście pominąć stale zaostrzane i nic nie przynoszące sankcje. Poza tym z włoskiego futbolowego światka już dobiegają głosy, że kryzys sportowej formy najlepszych włoskich klubów jest przejściowy, a w Premiership 64 procent graczy to obcokrajowcy (we Włoszech proporcje są dokładnie odwrotne) i dlatego reprezentacja Anglii gra fatalnie, więc lepiej niczego nie zmieniać.