Walka o mistrzostwo Hiszpanii od jakiegoś czasu przypominała wyścig drużyn, z których żadna nie chce wygrać. Chociaż Bernd Schuster uparcie twierdzi, że Realowi Madryt nikt tytułu nie podarował, to jego drużyna – chociaż sama nie zachwycała – nie miała godnego rywala.
Real obronił tytuł na trzy kolejki przed zakończeniem sezonu, fundując swoim kibicom niesamowite emocje. Już na początku drugiej połowy wyjazdowego meczu z Osasuną Pampeluna Fabio Cannavaro zobaczył drugą żółtą kartkę i musiał zejść z boiska, a kiedy na osiem minut przed końcem gospodarze objęli prowadzenie po rzucie karnym, wydawało się, że wkładanie Realowi królewskiej korony trzeba będzie odłożyć przynajmniej do następnego meczu.
Meczu, którego drużyna Schustera wcale nie musiała wygrać, bo kiedy na Santiago Bernabeu przyjeżdża Barcelona, nawet bez szans na tytuł, tanio skóry nie sprzedaje. Katalończycy wybiorą się jednak do Madrytu po to, by pierwszy raz w historii – w geście fair play – przywitać mistrzów oklaskami w paradnym szpalerze.
Stanie się tak, bo Real w dwie minuty odwrócił losy meczu w Pampelunie. Najpierw Arjen Robben, a potem Gonzalo Higuain pokonali bramkarza gospodarzy i dali swojej drużynie 32. mistrzostwo Hiszpanii. Tytuł zasłużony głównie za fenomenalną rundę jesienną, kiedy piłkarze Schustera pobili rekord, zdobywając aż 47 punktów. Wiosną już jednak kryzys formy gonił kryzys, a szczęście Realu polegało na tym, że Barcelona okresy dobrej gry miała jeszcze krótsze.
Przed sezonem wszyscy stawiali na Katalończyków. Kolejny rok bez żadnego trofeum spowodował na Camp Nou początek akcji „wielkie czyszczenie”. Prasa już się rozpisuje o możliwych transferach, ale na razie raczej o tym, kto z klubu odejdzie (10 piłkarzy), niż kto przyjdzie. W sobotnim wydaniu „Marca” informowała nawet, że ofertę pracy w Barcelonie odrzucił Jose Mourinho.