Minęły dwa lata pracy Leo Beenhakkera w Polsce i Holendra można porównać do człowieka, który przechodzi z jednej fali mgły w drugą, ciesząc się po drodze z krótkotrwałego słońca.
Falowanie i spadanie – przegrana na rozpoczęcie eliminacji mistrzostw Europy z Finlandią w Bydgoszczy, imponujący ciąg dalszy ze zwycięstwem nad Portugalią i awans, a potem same porażki w finałach Euro.
Co ma robić trener, kiedy zawodnicy sprawiają mu zawód, a są to w większości najlepsi polscy piłkarze? – Nie mam wyboru – mówi Beenhakker. – Muszę postawić na tych, o których wiem, że są dobrzy, ale z różnych powodów nie udał im się turniej w Austrii, i na takich, którzy wyróżniają się w polskiej lidze. Nie ulega wątpliwości, że w kadrze potrzebna jest świeża krew.
Problem jest jednak poważny. Zastąpienie z dnia na dzień Jacka Bąka, środkowego obrońcę, który grał w reprezentacji przez 15 lat, nie jest możliwe. Trener nie myśli też o Macieju Żurawskim. Chyba zorientował się, że zbyt długo ufał temu napastnikowi, podtrzymywał na duchu, kiedy stracił miejsce w Celticu. Niestety nic z tych starań nie wyszło. Żurawski ma nieduże szanse powrotu do kadry, a to był kiedyś bardzo skuteczny napastnik, jakiego dziś w reprezentacji brakuje.
Kiedy traci się środkowego obrońcę i środkowego napastnika, to już jest wystarczający powód do rwania włosów z głowy, a Beenhakkera spotkało coś gorszego.