Minister Mirosław Drzewiecki powtarza, że FIFA i UEFA nic nam nie zrobią, bo Włosi w podobny sposób wprowadzili komisarza do swojej federacji i nawet im nie pogrożono. Minister rozmija się z rzeczywistością.
We Włoszech rząd w żadnym momencie nie wtrącał się do sprawy, a decyzję o poddaniu związku (FIGC) pod zarząd komisaryczny podjęły wspólnie tamtejszy komitet olimpijski (CONI) i władze federacji. Wszystko zaczęło się, tak jak u nas, od wybuchu afery korupcyjnej. We Włoszech śledczy wpadli na jej trop przy okazji dochodzenia w sprawie słynnego skandalu dopingowego w Juventusie. Uznali, że zebrany materiał (podsłuchy rozmów telefonicznych ludzi włoskiej piłki) nic nie wnosi do ich śledztwa, ale powinien zainteresować związek futbolowy.
W marcu 2006 r. przekazali swoje rewelacje FIGC, a związek zamknął dokumenty w szafie pancernej, licząc, że sprawa przyschnie. Ale ten sam materiał otrzymała prokuratura w Rzymie zajmująca się oszustwami w sporcie. Ktoś życzliwy spowodował przeciek prasowy i 3 maja mleko rozlało się po wszystkich włoskich mediach. Tak wyszła na jaw afera korupcyjna z dyrektorem Juventusu Luciano Moggim w roli głównej. Uwikłani w nią byli również ludzie FIGC i sędziowie.
Związek znalazł się pod pręgierzem i już po pięciu dniach prezes Franco Carraro podał się do dymisji. Zawieszono podejrzanych działaczy i sędziów, a obowiązki prezesa przejął wiceprezes Giancarlo Abete.
Wtedy głos zabrał szef Włoskiego Komitetu Olimpijskiego Gianni Petrucci, któremu mocą prawa podlegają wszystkie związki sportowe. Petrucci uznał, że FIGC nie da sobie rady z aferą i nie powinien być sędzią we własnej sprawie. Spotkał się z Abete i wspólnie podjęli decyzję o poddaniu związku pod zarząd komisaryczny.