W artykule opublikowanym na łamach „Rzeczpospolitej” („Nowy rozbiór Europy”, 23 IX 2008) wysunąłem nieśmiało hipotezę, że dla polityki imperialnej Rosji jednym z głównych celów w najbliższym czasie będzie niedopuszczenie do polsko-ukraińskiego Euro 2012. Do głowy mi jednak nie przyszło, że już tydzień później ten scenariusz będzie realizował polski minister sportu. Na szczęście, jak się okazało, bez efektu.
[srodtytul]Lepsze scenariusze[/srodtytul]
Nie wiem, czym była podyktowana decyzja o rzuceniu rękawicy mafii futbolowej w tym właśnie momencie. Wiem natomiast, że rząd premiera Tuska nie miał żadnych poważnych, przekonujących nawet dla polskiej opinii publicznej argumentów, które uzasadniałyby tak ryzykowny ruch. Nie jestem specjalistą od futbolowego światka ani tym bardziej miłośnikiem PZPN, może nie ostatniej, ale za to wyjątkowo okazałej pozostałości starego systemu. Zwracam tylko uwagę na to, iż postawiono – w imię walki o fotel prezesa dla „właściwego człowieka” w tej organizacji – na szali nie tylko dwa najbliższe mecze naszej reprezentacji. Stawką w nieco dłuższej perspektywie mógł się okazać polski współudział w imprezie, która ma nie tylko gospodarcze znaczenie dla naszego kraju, ale wręcz geopolityczne dla całej Europy Wschodniej.
Jeszcze kilka tygodni temu nasze media wypełnione były bajaniem o tym, jak to Ukraina może stracić prawo do organizacji Euro 2012, a Polska zyska na jej miejsce partnera w Niemcach. I nawet się to niektórym podobało. Po wprowadzeniu kuratora do PZPN mogliśmy przez parę dni rozważać dwa inne scenariusze.
Jeden: pan Platini może oto przekonać swoich kolegów z europejskiej federacji, by odebrać prawo do organizacji mistrzostw i Polsce, i Ukrainie, oferując je którejś ze „sprawdzonych” zachodnich federacji – np. włoskiej czy niemieckiej.