Bilety na piątkowy wieczór na Allianz Arena były wyprzedane od kilku tygodni. Nawet gdyby stadion w Monachium był Maracaną sprzed lat i mieścił 200 tysięcy widzów, ledwo upchnęliby się tu wszyscy chętni. A że mieści niespełna 70 tysięcy, ponad drugie tyle musiało odejść z kwitkiem.
Swoje kamery rozstawiły telewizje ze 168 krajów, zasiedli wysłannicy gazet całego świata. W gości do Bayernu, mistrza i wicelidera Bundesligi, przyjechał najbardziej nieoczekiwany lider europejskiego futbolu.
Kibice TSG 1899 Hoffenheim ciągle mają do siebie dystans i podczas meczów krzyczą: „Hurra, hurra, das ganze Dorf ist da” („Hurra, jest tu cała wioska”). Na Allianz Arena była nie tylko cała wioska, ale i przyległości. Goście dostali prawie 7 tysięcy biletów, a Hoffenheim, będące dziś dzielnicą miasta Sinsheim, ma 3,5 tysiąca mieszkańców. Całe Sinsheim – 35 tysięcy.
Na badeńskiej prowincji, między Heidelbergiem a Heilbronnem, wyrósł klub, który ośmielił się rzucić wyzwanie Bayernowi. Nigdy wcześniej nie grał w Bundeslidze, a jest dziś jej najlepszą, najskuteczniejszą, najefektowniejszą, do tego najmłodszą drużyną. Bardzo doświadczony jest w Hoffenheim tylko trener Ralf Rangnick, piłkarski rewolucjonista prowadzący kiedyś m.in. Stuttgart i Schalke. Zapatrzony w Arsene’a Wengera i rządzący w Hoffenheim jak menedżer w angielskim stylu.
Większość jego piłkarzy ekstraklasę poznała dopiero w tym roku. Tak jak Vedad Ibisević, Bośniak, o którym jeszcze niedawno mało kto słyszał, a który dziś strzela gole z regularnością Gerda Müllera. Ma ich już 18 w 16 meczach. Tego 18. strzelił Bayernowi, Hoffenheim prowadziło w Monachium od początku drugiej połowy, ale nie zdobyło nawet punktu. Szczęście było z Bayernem. Najpierw dzięki rykoszetowi wyrównał Philipp Lahm, a w ostatniej minucie błąd obrony gości wykorzystał Luca Toni.