Bundesliga chce się podobać

Lider z małego miasteczka, młode gwiazdy, pełne stadiony, odważny futbol, mnóstwo bramek – tak wygląda teraz liga niemiecka. Tu nie boją się kryzysu finansowego. Liczą nawet, że wyjdą z niego jeszcze mocniejsi

Aktualizacja: 06.12.2008 10:23 Publikacja: 06.12.2008 01:28

Vedad Ibisević strzelał już gole w Bośni, Szwajcarii, USA, Francji i Niemczech, ale dopiero w Hoffen

Vedad Ibisević strzelał już gole w Bośni, Szwajcarii, USA, Francji i Niemczech, ale dopiero w Hoffenheim znalazł swoje miejsce na ziemi. Jest już w połowie drogi po tytuł króla strzelców Bundesligi

Foto: Rzeczpospolita

Bilety na piątkowy wieczór na Allianz Arena były wyprzedane od kilku tygodni. Nawet gdyby stadion w Monachium był Maracaną sprzed lat i mieścił 200 tysięcy widzów, ledwo upchnęliby się tu wszyscy chętni. A że mieści niespełna 70 tysięcy, ponad drugie tyle musiało odejść z kwitkiem.

Swoje kamery rozstawiły telewizje ze 168 krajów, zasiedli wysłannicy gazet całego świata. W gości do Bayernu, mistrza i wicelidera Bundesligi, przyjechał najbardziej nieoczekiwany lider europejskiego futbolu.

Kibice TSG 1899 Hoffenheim ciągle mają do siebie dystans i podczas meczów krzyczą: „Hurra, hurra, das ganze Dorf ist da” („Hurra, jest tu cała wioska”). Na Allianz Arena była nie tylko cała wioska, ale i przyległości. Goście dostali prawie 7 tysięcy biletów, a Hoffenheim, będące dziś dzielnicą miasta Sinsheim, ma 3,5 tysiąca mieszkańców. Całe Sinsheim – 35 tysięcy.

Na badeńskiej prowincji, między Heidelbergiem a Heilbronnem, wyrósł klub, który ośmielił się rzucić wyzwanie Bayernowi. Nigdy wcześniej nie grał w Bundeslidze, a jest dziś jej najlepszą, najskuteczniejszą, najefektowniejszą, do tego najmłodszą drużyną. Bardzo doświadczony jest w Hoffenheim tylko trener Ralf Rangnick, piłkarski rewolucjonista prowadzący kiedyś m.in. Stuttgart i Schalke. Zapatrzony w Arsene’a Wengera i rządzący w Hoffenheim jak menedżer w angielskim stylu.

Większość jego piłkarzy ekstraklasę poznała dopiero w tym roku. Tak jak Vedad Ibisević, Bośniak, o którym jeszcze niedawno mało kto słyszał, a który dziś strzela gole z regularnością Gerda Müllera. Ma ich już 18 w 16 meczach. Tego 18. strzelił Bayernowi, Hoffenheim prowadziło w Monachium od początku drugiej połowy, ale nie zdobyło nawet punktu. Szczęście było z Bayernem. Najpierw dzięki rykoszetowi wyrównał Philipp Lahm, a w ostatniej minucie błąd obrony gości wykorzystał Luca Toni.

Bayern wygrał, zrównał się punktami z Hoffenheim, ale w tabeli wciąż jest niżej. Kiedyś z takimi rywalami rozprawiał się prosto: wykładał pieniądze, zabierał konkurentowi najlepszych piłkarzy i dalej śrubował rekordy. Ale z Hoffenheim tak się nie da, bo ono milionów Bayernu nie chce. Ma swoje. Właściciel klubu Dietmar Hopp to założyciel firmy SAP, giganta na rynku oprogramowania dla biznesu. Stać go na fanaberie w stylu Romana Abramowicza, mógłby sobie kupić jakiś upadający klub w Anglii czy Hiszpanii, a zdaje się, że kilka będzie niedługo do wzięcia. Ale Hopp nigdy nie miał zamiaru ostrzeliwać futbolu milionami euro tylko po to, żeby rozmasować swoje ego. Zainwestował w Hoffenheim, bo stąd pochodzi, tutaj grał w piłkę w ataku TSG.

Ten sukces zaplanował, a nie kupił. Przejął klub 17 lat temu i wydał od tego czasu 150 mln euro, czyli niewiele więcej niż Realowi Madryt zdarzało się przepuścić w jednym okienku transferowym. Zbudował świetny system szkolenia młodzieży, właśnie kończy wznoszenie stadionu na 30 tysięcy miejsc, który będzie gotowy na rundę rewanżową. Przeprowadził klub z Kreisligi, odpowiednika naszej Bklasy, do Bundesligi. Nie żałował pieniędzy na piłkarzy, ale też nie przepłacał. Najdroższy zawodnik Hoffenheim, Brazylijczyk Carlos Alberto, kosztował 8 mln euro. Najdroższy w Bayernie Franck Ribery – trzy razy tyle. Bayern wygrał, ale największym zwycięzcą była w piątkowy wieczór Bundesliga, na którą znów w tym sezonie patrzyło pół Europy. Ekipy telewizyjne ledwo mieściły się w ostatnim tygodniu w Hoffenheim, kręcąc reportaże o miejscowych cudach. Liga skazana przez wielu na osuwanie się na peryferia wielkiej piłki, nagle znów jest w modzie.

Przyciąga kibiców nie tylko bajką o Hoffenheim. Również magią Ribery’ego, dreszczowcami, w które zamieniają się mecze Werderu Brema, odwagą trenerów, którzy jakby się umówili, że w tym sezonie niemiecka solidność idzie w odstawkę, a liczą się atak i fantazja.

Bundesliga ma najwyższą średnią bramek na mecz ze wszystkich wielkich lig Europy: ponad trzy. Pod względem średniej liczby widzów na trybunach też wygrywa ze wszystkimi, nawet z jej wysokością Premier League.

Gdy we Francji, Włoszech, Hiszpanii i Anglii drżą przed kryzysem, w Bundeslidze śpią spokojnie, bo zbudowali swoje powodzenie na mocnych podstawach. Nie za kredyt i zagraniczne pieniądze jak w Anglii, nie na kurczących się dziś fortunach deweloperów jak w Hiszpanii (Deportivo, które grało z Lechem już bez logo sponsora na koszulce, to tylko jedna z ofiar kryzysu), ale na masowości i lojalności wobec kibiców.

To liga najbardziej im przyjazna. Bilety na mecze są tanie, stadiony piękne i nowoczesne, a widzowie mile widziani nawet na treningach, co np. w Anglii jest nie do pomyślenia.

Sztywne przepisy dotyczące przejmowania klubów (ponad 50 procent udziałów musi być w niemieckich rękach) wydawały się upośledzać Bundesligę w czasach życia na kredyt, ale dziś, gdy nawet Abramowicz każe zwijać niektóre żagle, widać, że były dobrym hamulcem bezpieczeństwa.

Z Premiership i ligą hiszpańską Bundesliga nie wygra, ale Serie A i francuskiej Ligue 1, z ich niszczejącymi stadionami, brakiem pomysłu na siebie i coraz większą nudą na boisku, może rzucić wyzwanie. Polacy powinni jej kibicować: to ostatnie ważne miejsce na mapie europejskiej piłki, gdzie nasi ciągle strzelają gole.

Bilety na piątkowy wieczór na Allianz Arena były wyprzedane od kilku tygodni. Nawet gdyby stadion w Monachium był Maracaną sprzed lat i mieścił 200 tysięcy widzów, ledwo upchnęliby się tu wszyscy chętni. A że mieści niespełna 70 tysięcy, ponad drugie tyle musiało odejść z kwitkiem.

Swoje kamery rozstawiły telewizje ze 168 krajów, zasiedli wysłannicy gazet całego świata. W gości do Bayernu, mistrza i wicelidera Bundesligi, przyjechał najbardziej nieoczekiwany lider europejskiego futbolu.

Pozostało jeszcze 91% artykułu
Piłka nożna
Zbliża się klubowy mundial w USA. Wakacji w tym roku nie będzie
Materiał Promocyjny
Między elastycznością a bezpieczeństwem
Piłka nożna
Żałoba po śmierci papieża Franciszka. Co z meczami w Polsce?
Piłka nożna
Barcelona bliżej mistrzostwa Hiszpanii. Bez Roberta Lewandowskiego pokonała Mallorcę
Piłka nożna
Neymar znów kontuzjowany. Czy wróci jeszcze do wielkiej piłki?
Piłka nożna
Robert Lewandowski kontuzjowany. Czy opuści El Clasico?