Nawet marzyć nie potrafiłem

O grze w Bundeslidze, Leo Beenhakkerze i meczach reprezentacji Polski w eliminacjach do mistrzostw świata 2010 - mówi Jacek Krzynówek w Hanowerze

Publikacja: 20.03.2009 00:16

Jecek Krzynówek

Jecek Krzynówek

Foto: Fotorzepa, Piotr Nowak PN Piotr Nowak

[b]Rz: Lata lecą, pan ciągle gra w Bundeslidze, a kolejny selekcjoner nie wyobraża sobie bez pana reprezentacji. Jak się dochodzi do takiej pozycji?[/b]

[b]Jacek Krzynówek:[/b] Ciężką pracą. Ja jestem chłopak ze wsi, do wszystkiego musiałem dojść swoim uporem, potem wylanym na treningach. Przez dwa dni pracowałem już jako stolarz, o piłce za bardzo nie myślałem, bo zrozumiałem, że z tego rodziny nie utrzymam. Skręcałem meble. Stołu nie zrobiłem, ale kilka szaf i regałów udało się złożyć. Trzeciego dnia przyjechał do nas Tadeusz Dąbrowski, Ted, właściciel klubu z Radomska, a do dziś jeden z moich najbliższych przyjaciół. Powiedział, że jutro mam trenować z jego drużyną. Trafiłem na dobrych ludzi, miałem dużo szczęścia. To, że spotkałem taką, a nie inną kobietę na swojej drodze, to też fart. Ona także pochodzi z małej wioski, rozumieliśmy się doskonale i razem doszliśmy aż tutaj. Aż, bo dla mnie to bardzo daleko.

[b]Chodząc do szkoły w Chrzanowicach, myślał pan, że kiedyś może mieć piękny dom, dwa samochody, zarabiać tyle w jeden rok co przeciętny Polak w dziesięć lat i do tego być sławnym?[/b]

Nie umiałem nawet o tym marzyć. Wyjeżdżając do Niemiec, nie zdawałem sobie sprawy, że zostanę tu aż dziesięć lat. Przyjechałem do Norymbergi i kiedy w centrum miasta czekałem na swojego menedżera, miałem łzy w oczach. Sam siebie pytałem, co ja tu robię. Poznałem przecież superdziewczynę, a zdecydowałem się wyjechać i zaryzykować utratę wszystkiego.

Po trzech miesiącach wypożyczenia 1. FC Nuernberg zdecydowało się mnie wykupić. Mieszkaliśmy już we dwoje, decyzja o zostaniu w Niemczech była naszą wspólną, wiedzieliśmy, że w Polsce nie mógłbym liczyć na takie zarobki.

[b]W Chrzanowicach mówią, że wcale nie był pan najlepszy na boisku.[/b]

Nie wiem, co bym robił, gdybym nie został piłkarzem. Czy rzeczywiście wytrzymałbym w tej stolarni, a potem jedną rozrywką byłoby stanie z butelką piwa w drzwiach sklepu. Chyba nie, bo w ogóle nie lubiłem piwa. Dzięki sobie i ludziom, którym zależało, żeby mi w życiu wyszło, zaszedłem bardzo daleko. Przed wyjazdem do Niemiec grałem w Bełchatowie, mieszkałem w domu z rodzicami i nagle ten wyjzad. Pamiętam nawet odległość, to było 820 kilometrów, dla mnie dystans trudny do wyobrażenia. Nie znałem realiów, języka. Na szczęście w Norymberdze byli już Tomasz Kos i Darius Kampa, który także mówił po polsku. Jakbym trafił do takiego Wolfsburga, gdzie byłem jedynym Polakiem, i traktowaliby mnie tak, jak traktowali, to bym nie wytrzymał.

[b]Nie za długo grał pan w Norymberdze?[/b]

Z perspektywy lat myślę, że trochę za długo, bo moja kariera mogła mieć inny przebieg. Ale nie żałuję. Najmilej wspominam pobyt w Bayerze Leverkusen i moje gole strzelone Romie, Realowi Madryt czy Liverpoolowi.

[wyimek]89 meczów rozegrał w reprezentacji Polski Jacek Krzynówek. Więcej mają na koncie tylko Grzegorz Lato, Kazimierz Deyna, Jacek Bąk i Władysław Żmuda[/wyimek]

Czasami te bramki puszczam sobie w Internecie. Sentymentalny nie jestem, nie oglądam się za siebie, ale dla takich momentów warto było trenować. Na przykład dla takiego gola z Lizbony, który dał nam remis z Portugalią. Zamknąłem oczy i kopnąłem z całej siły. Miałem dużo szczęścia, bo w normalnych okolicznościach piłka nie miała prawa wpaść do bramki. I zrobiłem to tą swoją małą stopą, rozmiar 40. Od kiedy gram w Norymberdze, buty szyją mi na miarę, nie wiem czy znalazłbym taki rozmiar w sklepie dla dorosłych.

[b]Artur Wichniarek powiedział, że Polacy w Niemczech traktowani są gorzej niż inni obcokrajowcy. Zgadza się pan?[/b]

Może nie gorzej, ale inaczej. Niektórzy Brazylijczycy są tutaj po sześć lat, a po niemiecku znają kilka słów i wcale nie chcą się uczyć. Gdybym to ja nie znał języka po dwóch latach, od razu byłby krzyk: że przyjechał tu zarabiać pieniądze, a nie chce się zaaklimatyzować. Inaczej na nas patrzą i niżej wyceniają także przez reprezentację. Niby byliśmy ostatnio na trzech wielkich turniejach, ale niczego tam nie osiągnęliśmy. Jestem przekonany, że gdybyśmy wyszli z grupy albo doszli jeszcze dalej, kilku piłkarzy grałoby w najlepszych klubach Europy. Tak było na przykład z Czechami, od których przecież tak bardzo się nie różnimy. Sparta czy Slavia co roku grają jednak w Lidze Mistrzów albo mają niezłe wyniki w Pucharze UEFA. Kiedy Widzew grał ostatnio w Champions League?

[b]W 1996 roku.[/b]

No właśnie. I wszyscy pamiętamy, jakie oferty miał Marek Citko. Teraz nikt nie wyłoży wielkich pieniędzy na stół za dobry występ w polskiej lidze. Piłkarze to jednak tylko część problemu, bo gdzie są polscy trenerzy? Gdyby któryś z nich prowadził wielki klub, na pewno sprowadziłby dwóch czy trzech rodaków. Arsene Wenger zrobił z Arsenalu francuski klub, a Jose Mourinho do Chelsea kupił kilku Portugalczyków.

[b]Kiedy Felix Magath nie wystawiał pana do gry w Wolfsburgu, wydawało się, że dołączy pan do grona piłkarzy, którzy wrócili do Polski z podkulonym ogonem.[/b]

Może znałem już język i kraj, ale nie znałem Magatha. Do klubu przychodzi trener, któremu nie pasuję do koncepcji, i dla mnie nie ma problemu. Bardzo szybko znalazłbym sobie taki klub, gdzie by mnie chcieli. Magath był jednak nie tylko trenerem, ale także dyrektorem sportowym i menedżerem. Chociaż zapowiadał, że nie będzie mi robił problemów z odejściem z Wolfsburga, za każdym razem, gdy pojawiała się dobra oferta, to ją odrzucał. Najpierw uparł się, że nie puści mnie do 1. Bundesligi, ale kiedy mój menedżer przynosił propozycję z Olympiakosu Pireus, Magath mówił, że przecież oni grają w Lidze Mistrzów i w związku z tym muszą zapłacić więcej. Wszystko kręci się wokół pieniądza, zresztą dlatego też jestem w Hannoverze. Chociaż trener nie chciał mnie puścić do innego klubu w Niemczech, to jednak kiedy znalazł się ktoś, kto na pół roku przed wygaśnięciem kontraktu zapłacił za mnie 500 tysięcy euro – zgodził się.

[b]Odżył pan w Hanowerze?[/b]

Nie widzę różnicy w formie fizycznej, ale odżyłem psychicznie. Wreszcie zniknęła blokada, która nie pozwalała mi uwierzyć w siebie. Zawsze powtarzałem, że nie czuję się tak słabo, jak mnie traktowano w Wolfsburgu. W Hanowerze dali mi kredyt zaufania i teraz staram się go spłacić. Nasze miejsce w tabeli jest zdecydowanie poniżej możliwości i oczekiwań. We wszystkich meczach wyjazdowych wywalczyliśmy tylko jeden punkt. Kontrakt podpisałem na półtora roku. Dopiero w poniedziałek przeprowadziłem się z hotelu do mieszkania. Ładne, duże, na zamkniętym osiedlu. Za krótko tu jednak jestem, żeby myśleć, co dalej.

[b]To prawda, że nowy klub wydał panu zakaz krytykowania Magatha? Jakim prawem?[/b]

Oficjalnego zakazu z Hannoveru nie mam, jednak po wywiadzie, jakiego udzieliłem zaraz po przeprowadzce, ktoś z fabryki Volkswagena dzwonił do prezydenta klubu i powiedział, że oni tutaj także są sponosorem i że dla mnie lepiej byłoby, gdybym milczał. Temat był zamknięty aż do ostatniego tygodnia, kiedy znowu ktoś z fabryki w Wolfsburgu powiedział, że mam uważać na to, co mówię. Nie wiem, o co chodzi, żyję w wolnym kraju, Polska też jest wolna i mogę mówić, co chcę. Nie opowiadam przecież, że volkswageny to złe samochody. A jeśli komuś nie podobają się moje słowa, to trudno, mnie też się nie podobało, co robił trener Magath, ale dopóki miałem kontrakt w tamtym klubie, musiałem milczeć.

[b]Pobyt w Wolfsburgu to największe rozczarowanie w pana karierze?[/b]

Mimo że nie grałem i byłem źle traktowany, od Magatha także wiele się nauczyłem: innego spojrzenia na zawód piłkarza, poważnego przykładania się do każdego treningu. W każdym momencie byłem przygotowany do wejścia na boisko.

[b]Ale rano wychodzić z domu za bardzo się nie chciało?[/b]

Szedłem na trening i nawet nie wiedziałem, czy trener pozwoli mi ćwiczyć z drużyną. Wolfsburg przegrał 2:4 z Bayernem w Monachium, przychodzę w poniedziałek do klubu i dowiaduję się, że zostałem przesunięty do drużyny rezerw, mimo że nawet nie pojechałem na tamto spotkanie. Innym razem Magath puścił mnie na trzy dni do Polski, wracam do klubu i po dwóch dniach wybiegam w pierwszym składzie w meczu z Heerenveen i strzelam nawet gola. Nagle okazuje się, że jak są europejskie puchary, to ten Krzynówek nie taki słaby. Kiedy zapytałem trenera, dlaczego mnie tak traktuje, powiedział, że jako doświadczony zawodnik nie muszę przykładać się do treningu, tak jak mniej znani młodzi. A on woli takich, którzy muszą się przykładać do każdego ćwiczenia.

[b]Wpadł pan w depresję?[/b]

Depresja to chyba za duże słowo. Zamykałem drzwi w domu, miałem żonę, dziecko i potrafiłem się jakoś odciąć, wyłączyć. Na pewno po pobycie w Wolfsburgu jestem bardzo mocny psychicznie. Rozmawiałem o swojej sytuacji z kolegami z drużyny, którzy powiedzieli, że na moim miejscu dawno by już się poddali, już by uciekli. Mnie na ucieczkę nie pozwalano. Może to nieprofesjonalne, co powiem, ale kiedy czuje się, że trener stoi za tobą w każdym momencie, to chcesz mu dać jak najwięcej. Ja grałem dla drużyny, kibiców i siebie, bo w europejskich pucharach można się wypromować, o Magathcie nie myślałem.

[b]Za tydzień w sobotę reprezentacja Polski zagra z Irlandią Północną w Belfaście. Pan grał w takim meczu pięć lat temu i był to mecz szczególny...[/b]

Straciłem ukochaną osobę, trzy dni przed tamtym spotkaniem zmarł mi tata. Za dobrze nie pamiętam nawet, jak znalazłem się w Belfaście. Trener Bayeru Klaus Augenthaler zadzwonił i powiedział, że zaakceptuje każdą moją decyzję. Mogłem zostać w domu, wrócić do Niemiec albo pojechać na mecze reprezentacji. Najbliżsi doradzili mi, żebym grał dla Polski, to może szybciej zapomnę. Pamiętam ostatni trening przed meczem: wszystko było w porządku, ale po powrocie do hotelu dostałem dreszczy i wysokiej gorączki. Dopiero wtedy zacząłem reagować na stres związany z pogrzebem. Lekarz dał mi dwie kroplówki, to samo powtórzyliśmy rano. Wychodząc na boisko, nie myślałem już o osobistej tragedii, ale napięcie zeszło ze mnie dopiero wtedy, gdy strzeliłem gola. Wzniosłem ręce do góry, do taty, i po chwili ktoś mnie zmienił.

[b]To nie dziwne, że boimy się Irlandii Północnej? To przeciętna drużyna.[/b]

Bać się nie można, ale respekt przed rywalem trzeba mieć. Będzie na łokcie, Irlandczycy potrafią walczyć do upadłego. Mariusz Lewandowski powiedział, że musimy grać dla ludzi, którzy wierzą w reprezentację Polski. Czyli kibiców, trenerów, w tym także Leo Beenhakkera, bo on w nas wierzy, a my wierzymy w niego. Nikt z nas nie chciałby być teraz w skórze selekcjonera – nie wygramy, będą chcieli go zwolnić; wygramy, ale nie tak pięknie, jak wszyscy się spodziewają – też będą szukać na niego haka. O końcu Krzynówka też już gadają od lat, taka jest nasza mentalność. Najlepiej siedzieć daleko i nic nie robić, a krytykując, nie pokazywać swojej twarzy. Sukces ma wielu ojców, porażka – jednego. Pewnie, zwolnijmy Beenhakkera i dajmy mu też zakaz wjazdu do Polski.

[b]Pan ciągle w niego wierzy?[/b]

Tak. Kibice też. Bo trzeba oddzielić kibiców od PZPN. Zamieszanie z Feyenoordem jest dziwne. Nie wiem, czy obiecał prezesowi Grzegorzowi Lacie, że będzie tam pracował, czy nie. Może rzeczywiście umówili się, że w wolnym czasie może robić, co chce. Wiadomo, reprezentacja Polski jest najważniejsza, a wszystko będzie odbierane przez pryzmat wyników. Jeżeli w dwóch najbliższych meczach nie będzie sześciu punktów, krytyka przybierze na sile. Podejrzane jest to, że każdy skandal wybucha tuż przed meczem. Że Leo to, że Leo tamto. Na spotkaniu z prezesem PZPN, jako rada drużyny, powiedzieliśmy, że w takiej atmosferze ciężko się pracuje, że pewne sprawy powinny być załatwione bez wynoszenia wszystkiego do gazet. Prezes Lato przyznał, że źle się stało, ale to nie jego wina, bo nie on przekazał wszystko dziennikarzom. Na szczęście Beenhakker jest twardy, tak jak ja byłem twardy w Wolfsburgu.

[b]Rz: Lata lecą, pan ciągle gra w Bundeslidze, a kolejny selekcjoner nie wyobraża sobie bez pana reprezentacji. Jak się dochodzi do takiej pozycji?[/b]

[b]Jacek Krzynówek:[/b] Ciężką pracą. Ja jestem chłopak ze wsi, do wszystkiego musiałem dojść swoim uporem, potem wylanym na treningach. Przez dwa dni pracowałem już jako stolarz, o piłce za bardzo nie myślałem, bo zrozumiałem, że z tego rodziny nie utrzymam. Skręcałem meble. Stołu nie zrobiłem, ale kilka szaf i regałów udało się złożyć. Trzeciego dnia przyjechał do nas Tadeusz Dąbrowski, Ted, właściciel klubu z Radomska, a do dziś jeden z moich najbliższych przyjaciół. Powiedział, że jutro mam trenować z jego drużyną. Trafiłem na dobrych ludzi, miałem dużo szczęścia. To, że spotkałem taką, a nie inną kobietę na swojej drodze, to też fart. Ona także pochodzi z małej wioski, rozumieliśmy się doskonale i razem doszliśmy aż tutaj. Aż, bo dla mnie to bardzo daleko.

Pozostało 92% artykułu
Piłka nożna
Borussia Dortmund - Barcelona. Robert Lewandowski przyjeżdża do Łukasza Piszczka
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Piłka nożna
Liga Mistrzów. Paris Saint-Germain wygrywa, ale nadal stoi nad przepaścią
Piłka nożna
Liga Mistrzów. Real Madryt odrabia straty. Kylian Mbappe z kontuzją
Piłka nożna
Manchester City czeka na werdykt. Ma 115 zarzutów
Materiał Promocyjny
Do 300 zł na święta dla rodziców i dzieci od Banku Pekao
Piłka nożna
Paris Saint-Germain może odpaść już w fazie ligowej. To nie jest gra komputerowa