Kiedy Obraniak wszedł do hotelu Sheraton, niektórzy myśleli, że 19-letni Grzegorz Krychowiak przyprowadził młodszego brata.
Ludovic jest niski i szczupły, nie wygląda jak zbawca polskiej piłki, nie przypomina piłkarza, który w pięciominutowym teledysku bijącym w Polsce rekordy popularności w Internecie strzela dziewięć ligowych goli, przepychając się z obrońcami ligi francuskiej. Z bliska Obraniak straszy tylko tatuażami. Naprawdę chciał
Leo Beenhakker czekał na niego. Zamienili dwa słowa po francusku, szybko uzgodnili, że próbowali się uczyć polskiego, ale jest za trudny i dali sobie spokój. Obraniak wydawał się trochę przestraszony zamieszaniem, jakie wywołał swoim przyjazdem. Jego powołanie do reprezentacji Polski przeciągało się przez dwa lata. Na początku nikt nie wierzył, że jeden z najlepszych pomocników ligi francuskiej rzeczywiście marzy o grze w drużynie z ojczyzny swojego dziadka. Opowieści o zaginionych dokumentach wydawały się mało prawdopodobne, a hałas związany z walką o obywatelstwo przypominał ten, jaki kiedyś zrobił Andy Johnson, który tak bardzo mówił o swojej miłości do Polski, że szybko dostał powołanie do reprezentacji Anglii i wywalczył transfer do lepszego klubu. Okazało się, że Obraniak nie oszukiwał – po raz pierwszy zawodnik o uznanej klasie, z silnej zachodniej ligi, naprawdę chciał grać w naszej reprezentacji i nie był ciągnięty za uszy przez selekcjonera ani usidlany przez polską narzeczoną.
Jest nowy, mało kto z nim rozmawiał, o Polsce czytał tylko w książkach, nie ma pojęcia o naszej lidze, tak jak większość polskich kibiców nie ma pojęcia o tym, jak gra. W przypadku Emmanuela Olisadebe i Rogera było inaczej. Obaj mieli swoich promotorów w osobach Jerzego Engela i Leo Beenhakkera, a Obraniak mówił o tym, że chce grać dla Polski, z odległości dwóch tysięcy kilometrów i wszyscy doszukiwali się w tym jakiegoś ukrytego interesu.
[srodtytul]Świeże powietrze [/srodtytul]