Tydzień temu strzelił zwycięskiego gola dla Widzewa w pierwszoligowych derbach Łodzi. W niedzielę rozegrał całe spotkanie przeciwko Lechowi Poznań już w barwach Cracovii. Wrócił do trenera, którego wspomina najlepiej, Oresta Lenczyka. Był najlepszy na boisku. Radosław Matusiak rozpoczął walkę o to, by wypisać się z rankingu zmarnowanych talentów.
– Jeśli pokaże mi, że taką formę jak w meczu Lecha z Cracovią jest w stanie utrzymać do październikowych spotkań eliminacji mistrzostw świata z Czechami i Słowacją, powołam go do reprezentacji. W moim notesie jego nazwisko ciągle wpisane jest czerwonym długopisem – mówi “Rz” Beenhakker.
Do końca 2006 roku Matusiak był ulubieńcem kibiców i dziennikarzy. Grał w Bełchatowie, który trząsł ligą, Leo Beenhakker stawiał na niego w reprezentacji, a on sam ciekawił nie tylko dlatego, że świetnie grał w piłkę. Opowiadał o inwestycjach giełdowych, zbieraniu win, egzotycznych wakacjach.
Długa droga w dół zaczęła się od Palermo. Przed wyprawą na Sycylię nie posłuchał swoich dwóch ojców chrzestnych. Transfer do Serie A odradzał mu Orest Lenczyk, a Beenhakker mówił, że to liga, w której obrońcy wykopują piłkę przed siebie i życzą miłego dnia.
Matusiak we Włoszech miał mało miłych dni. Później nie poradził sobie w Heerenveen, skończył z grą w piłkę, by szukać straconego czasu w Wiśle Kraków i Widzewie. Od odejścia z Bełchatowa w każdym klubie strzelał tylko jednego gola.