Po pierwszym spotkaniu można było mieć powody do optymizmu. W Pradze mistrzowie Polski wprawdzie przegrali, ale jedyną bramkę stracili dość przypadkowo. Wtedy już w piątej minucie świetny strzał głową Manuela Arboledy obronił bramkarz Jaromir Blazek. Teraz sytuacja niemal się powtórzyła. Po rzucie wolnym Siergieja Kriwca naciskany przez Arboledę jeden z obrońców Sparty strzelił głową w słupek własnej bramki. [wyimek][b]Weź udział w konkursie - [link=http://www.facebook.com/pages/Sport-rppl/144862655528851" "target=_blank]przejdź do naszego profilu na Facebooku[/link][/b] [/wyimek]
Różnica polegała na tym, że o ile w Pradze poznaniacy „poszli za ciosem” i osiągnęli przewagę, to w Poznaniu dali sobie narzucić styl gości. To Sparta częściej miała piłkę, łatwiej przedostawała się pod bramkę Lecha i oddawała więcej strzałów. Albo po akcjach, albo z rzutów wolnych, po faulach piłkarzy z Poznania, nienadążających za przeciwnikami.
W jednej z takich sytuacji ładną obroną popisał się Krzysztof Kotorowski. A kiedy lechici wolno zbliżali się do bramki, piłkarze z Pragi wybijali im piłkę spod nóg i coraz częściej także z głowy.
Nie było w Lechu nikogo, kto mógłby poprowadzić grę. Artur Wichniarek przez cały mecz przechadzał się po boisku i akurat nie tam, gdzie powinien. Semir Stilić jest w takiej formie, że ma pewne miejsce na ławce rezerwowych. Próbował Siergiej Kriwiec, ale kiedy zderzył się z doświadczonym Tomasem Repką tak, że zabolało, też stracił ochotę do walki. Starał się Sławomir Peszko, dwa jego wejścia z piłką w pole karne zmuszały gości do ogłaszania alarmu, ale szybko go odwoływano.
Lech okazał się drużyną, sprawiającą wrażenie grupy dobrych kolegów z podwórka, wychodzących na boisko z nadzieją, że jakoś to będzie. Niby wszyscy za wszystkich, ale bez wyrafinowanych planów. To wystarczało na polską ligę, ale na Ligę Mistrzów to za mało.