To było nieprzyjemne popołudnie dla bramkarza Arsenalu Łukasza Fabiańskiego. Obrona gości grała źle, Polak nieraz był z piłkarzami Chelsea sam na sam. Ani przy golu Didiera Drogby w 39. minucie, ani Aleksa w 85. Fabiański nie miał szans. Drogba strzelił wprawdzie przy tym słupku, którego bliżej był bramkarz, ale zbyt szybko i dokładnie. A Alex uderzył z rzutu wolnego jak Roberto Carlos, piłka nieoczekiwanie skręciła za murem.
Chelsea ma cztery punkty przewagi nad wiceliderem, a jest nim teraz nie Manchester United, ale City. I to się może szybko nie zmienić, bo drużyna Aleksa Fergusona gra, jakby życie z niej uciekło (0:0 z Sunderlandem, w meczu opóźnionym o 20 minut po tym, jak szatnię Manchesteru zalała woda z pękniętej rury), a City konsekwentnie robi swoje (2:1 z Newcastle).
Nie widać końca zapaści Liverpoolu, który po kompromitującym 1:2 z Blackpool jest w strefie spadkowej. Roy Hodgson nie potrafi w Liverpoolu wejść w buty Rafaela Beniteza, a Beniteza z kolei uwierają w Mediolanie ciągłe porównania do Jose Mourinho. Tym bardziej że nie wypadają na korzyść.
Inter po remisie 0:0 z Juventusem stracił prowadzenie w Serie A, wyprzedziło go Lazio, wyciągnięte w kilka miesięcy z przepaści na szczyt przez doświadczonego trenera Edoardo Reję. A Mourinho? Czy w Mediolanie, czy Madrycie, zawsze jest ten sam. W Hiszpanii będzie miał trudniej, bo tu nawet kibice Realu i dziennikarze piszący o tym klubie patrzą na niego na razie krytycznie. Ale jeszcze kilka takich meczów jak wczoraj z Deportivo i lody stopnieją. Real wygrał 6:1, czyli strzelił tyle goli ile w poprzednich meczach w lidze. I wyprzedził Barcelonę, która znów straciła punkty u siebie, remisując ze słabą Mallorcą 1:1. Liderem jest wciąż Valencia, wiceliderem Villarreal.
FSV Mainz wygrało siódmy mecz i wyrównało rekord zwycięstw na początku sezonu Bundesligi należący do Bayernu (1995) i Kaiserslautern (2001). Mecz z Hoffenheim był szczególny, bo to u prowadzącego gości Ralfa Rangnicka trener lidera Thomas Tuchel zaczynał naukę zawodu. Zespół z Moguncji wygrał 4:2, ale Tuchel na kolejne bramki reagował ze spokojem jogina. Gdy po meczu ktoś zapytał, dlaczego nie wygląda na trenera zadowolonego z siódmego zwycięstwa, odpowiedział: – Musi pan zobaczyć, jak wyglądam, gdy jestem niezadowolony.