Futbol dał mu wszystko, ale on i przeciw futbolowi się buntował. A dokładniej przeciw takiemu futbolowi, jaki wymyślono dla innych. Dla tej szarej masy, między którą on, artysta, biegał z piłką. Biegał to może za dużo powiedziane. Biegać nie znosił. Większość meczów przedreptał, czekając, aż piłka do niego przyleci. A gdy przylatywała, przyspieszał nagle, robił zwód i strzelał do bramki. Był w tym niezrównany.
I nie przyjmował do wiadomości, że trener może wymagać od niego czegoś jeszcze poza zwodami i strzałami. Obrażał się na taki futbol, w który trzeba grać w deszczu, w zimnie, na murawie jak kartoflisko, w brzydkich i nudnych miastach. On chciał być zawsze tam, gdzie świeciło słońce.
Odrzucał zakazy, nakazy, to, że są dziennikarze i jeszcze, nie daj Boże, chcą od niego wywiadu. Nie rozumiał, dlaczego ma się przykładać do ćwiczeń z drużyną, skoro jak tylko chciał, to mu wychodziło wszystko. A już zupełnie do niego nie trafiały kazania o sportowym trybie życia. To mu nigdy nie służyło. Romario bawi się na całego, Romario gra na całego. Kocha piłkę i kobiety, a piłka i kobiety kochają jego. Tak dobry Pan stworzył ten świat i trzeba jego wolę uszanować. Cokolwiek Romario w życiu robił: budował, burzył, gromadził, trwonił – zawsze z Bogiem na ustach.
[b]Więcej przeczytasz w tygodniku [link=http://www.rp.pl/artykul/61991,543642.html]PlusMinus[/link][/b]