[b]A jak ksiądz patrzy na tych, którzy są zamieszani w piłkarską korupcję?[/b]
W niektórych z nich chciałbym widzieć synów marnotrawnych. Jestem za tym, żeby dać im drugą szansę. Zdradzili wprawdzie ideały i weszli na drogę oszustwa, ale jeśli przeprosili i odpokutowali, powinni mieć możliwość powrotu. Nie może to dotyczyć oczywiście tych, którzy nadal kręcą i udają, że nic się nie stało.
[b]Ale ci ludzie, mając nadzieję, że unikną kary, przyznają się dopiero we Wrocławiu, gdy zostaną tam dowiezieni radiowozem.[/b]
Może to Duch Święty podwiózł ich do Wrocławia swym niebieskim pojazdem, w którym uświadomili sobie zło, jakie wyrządzili? A mówiąc poważnie: człowiek potrzebuje czasem kopa od życia, żeby się przekonać, kim naprawdę jest. Bo pieniądze i sława w piłce przychodzą nieraz lekko, łatwo i przyjemnie. A wtedy wydaje się, że jest się panem wszystkiego i można nawet ustalać, gdzie jest dobro, a gdzie zło. Można decydować, która drużyna wygra mecz i które miejsce zajmie w tabeli. A ten kop przypomina, że jest się tylko malutkim człowieczkiem, który, negując podstawowe zasady, sam wpada w otchłań grzechu, który go niszczy i zabija. Niektórzy dali się dobrowolnie wciągnąć w system zła, bo przecież nikt pistoletu do głowy im nie przystawiał. I to jest właśnie to największe misterium inquitatis – tajemnica nieprawości polskiego futbolu. Ale skłonność do korupcji nie bierze się z niczego. Jest pochodną nieuczciwego życia w innych dziedzinach. Również w innych obszarach sportu. Jeden z naszych piłkarzy grających na Zachodzie opowiadał, jak na pierwszym treningu pobiegł przez las na skróty. Oczywiście poczekał na resztę zespołu i zrobił kilka przysiadów, żeby wyglądać na zmęczonego. I nagle przeżył szok. Wszyscy koledzy stanęli wokół niego i pokazywali go palcami trenerowi. Nie wiem, czy wiecie, panowie, dlaczego kiedyś piłkarze naszej reprezentacji pilnowali, by na treningi biegowe mieć dresy z zapinanymi kieszeniami. Bo wkładali tam pieniądze na taksówkę, którą przejeżdżali trzy czwarte dystansu. Nic dziwnego, że trener czołowej niemieckiej drużyny mającej w składzie Polaków nauczył się w naszym języku tylko jednego zwrotu: „rusz się...!”. To jest oczywiście jego łagodna wersja…
[b]Gra w reprezentacji księży to spełnienie dziecięcych marzeń?[/b]
To jest kolejny sportowy cud w moim życiu. Stworzyliśmy drużynę w 1989 roku, trenowaliśmy raz, dwa razy w tygodniu. Graliśmy z dziennikarzami i z aktorami, a kulminacją był rok 2000 i wyjazd do Rzymu na mecze z Gwardią Szwajcarską, a potem z reprezentacją Watykanu. Dzięki kardynałowi Stanisławowi Dziwiszowi byliśmy na mszy świętej i spotkaniu z Janem Pawłem II. Gdy Ojciec Święty wychodził z audiencji, ksiądz Zelga krzyknął, że gramy mecz z Gwardią Szwajcarską. Na to Jan Paweł II odwrócił się i z uśmiechem na twarzy powiedział: „Dokopcie im”. Nie wypadało go zawieść. Wygraliśmy 8:1.