Kiedy wyjeżdżał z domu w Buenaventurze, mama powiedziała mu, żeby zawojował świat, ale nie pozwoliła wierzyć, że cały świat go pokocha. – Tam, gdzie spotkasz ludzi, którzy zrozumieją cię takim, jakim jesteś, postaraj się pozostać – powtarzała. Manuel Arboleda w Polsce jest już pięć lat. Właśnie przedłużył kontrakt z Lechem Poznań, lada moment zadebiutuje w reprezentacji prowadzonej przez Franciszka Smudę.
Buenaventura leży nad Pacyfikiem, ponad 500 kilometrów na zachód od Bogoty. Prowadzi tam jedna droga. Ojciec Manuela był rybakiem, rybakiem miał też zostać Manuel, bo to dobry zawód, który pozwalał godnie żyć całej rodzinie.
Historia Arboledy nie jest opowieścią o biednym chłopcu, dla którego futbol był chlebem, a Europa ziemią obiecaną. – Mieliśmy co jeść i w co się ubrać, byliśmy klasą średnią – opowiada Manuel.
[srodtytul]Na huśtawce[/srodtytul]
W 1994 roku na mistrzostwach świata Kolumbia odpadła po fazie grupowej. To był ostatni wielki turniej sławnego piłkarza z tego kraju Carlosa Valderramy. Ostatni też dla Andresa Escobara, który w meczu z USA strzelił samobójczą bramkę, a po powrocie do kraju ktoś strzelił mu trzy razy w klatkę piersiową z pistoletu, krzycząc: „Gol, gol, gol!”.