Wisła jest w tabeli druga, Arka też, tyle, że od końca. Ale na boisku nie było tego widać. Wisła zrobiła zimą wielkie zakupy, w pierwszej jedenastce wybiegło dziewięciu cudzoziemców, a co jeden to teoretycznie lepszy. Przynajmniej od piłkarzy z Gdyni. Ci jednak walczyli przez 90 minut nadspodziewanie dobrze i gdyby mieli kogoś takiego jak Patryk Małecki, może wykorzystaliby choć jedną z kilku sytuacji. Trener Dariusz Pasieka miał rację, mówiąc, że żal mu nie tylko straconych punktów, ale całej drużyny, która zasłużyła choćby na remis.
Ale taka sytuacja to nie przypadek. Arka nie wygrała zimą ani jednego z ośmiu meczów kontrolnych, bo nie ma kto strzelać bramek. Jedyny napastnik Joseph Mawaye jest na ekstraklasę za słaby.
Wisła miała dwie świetne okazje przed przerwą. Pierwszą, po strzale Małeckiego, kiedy brazylijski bramkarz Marcelo Moretto wybił piłkę jak Kotorowski w Bradze, jednak Andras Kirm, mając przed sobą pustą bramkę, trafił w słupek. Kwadrans później, w nieco trudniejszej sytuacji przestrzelił Erik Cikos. Jedyny gol padł tuż przed końcem. Patryk Małecki najpierw znakomicie uwolnił się od obrońcy, odwrócił tak, żeby swobodnie kopnąć na bramkę. W środek, mocno pod poprzeczkę, Moretto chyba powinien obronić.
Gwiazdy Wisły muszą się dopiero nawzajem poznać i zgrać (bułgarski król strzelców Cwetan Genkow był niewidoczny). Arka doznała porażki na swoim stadionie po raz pierwszy w tym sezonie. Na nowym stadionie, otwartym przed tygodniem, bardzo ładnym i funkcjonalnym. Nic, tylko grać. Jeśli Arka będzie grać z takim zębem jak w piątek, a do drużyny wrócą kontuzjowani zawodnicy, może się uratować przed spadkiem.