Wielcy mają to, czego chcieli. W następnej rundzie zderzą się tylko Chelsea z Manchesterem, od kilku lat dzielący się tytułami w Premiership. Pozostali magnaci Ligi Mistrzów wylosowali rywali, którzy albo nigdy wcześniej nie zaszli tak daleko (Barcelona – Szachtar), nigdy nie awansowali do półfinału (Inter – Schalke), albo w ogóle debiutują w LM (Real – Tottenham).
Wprawdzie w ćwierćfinałach będzie tylko jeden naprawdę wielki mecz, rewanż za deszczowy finał z 2008 r., gdy John Terry wpadł w serii rzutów karnych w poślizg i trafił w słupek, ale wszystkie pozostałe pary też mają swoje podteksty.
Inter – Schalke to wspomnienie finału Pucharu UEFA z 1997 roku, gdy był już w Interze Javier Zanetti, a w karnych najlepszy okazał się Jens Lehmann i komputer Huuba Stevensa, w którym były zapisane informacje, jak strzelają karne piłkarze z Mediolanu. Inter, cudem uratowany w 1/8 finału, znów trafił na niemiecką przeszkodę, ale chyba łatwiejszą niż Bayern, może nawet najłatwiejszą ze wszystkich ćwierćfinalistów.
Real gra z Tottenhamem, któremu przed tym sezonem oddał w promocji rozgrywającego i najlepszego dziś piłkarza w drużynie Harry'ego Redknappa, Rafaela van der Vaarta. A Barcelona z Szachtarem Donieck, któremu sprezentowała kilkanaście milionów euro, kupując Dmytro Czyhryńskiego za kwotę z kosmosu i odsprzedając go za połowę tej sumy rok później. Czyhryński znów jest liderem obrony Szachtara, drużyny, która potrafiła pokonać Barcę w ostatnich latach już dwa razy, nawet na Camp Nou. Inna sprawa, że wygrywała wtedy, gdy Barcelona już niczego nie musiała.
Jeśli w ćwierćfinale zwyciężą faworyci, to druga połowa kwietnia i początek maja będą czasem Grand Derbi – czterech w dwa i pół tygodnia. Dwa są pewne, 16 lub 17 kwietnia w lidze i 20 kwietnia w finale Pucharu Hiszpanii. Dwa w Lidze Mistrzów są bardziej niż prawdopodobne, choć zwłaszcza w parze Real – Tottenham niespodzianki wykluczyć nie można.