Borussia Dortmund: nadreńska Barcelona

Niemcy mają mistrza, w którym się wszyscy kochają. Z miasta, którego poza mieszkańcami nie kocha nikt. Dortmund świętuje od soboty

Aktualizacja: 05.05.2011 05:23 Publikacja: 05.05.2011 01:57

Robert Lewandowski (w środku) z kolegami z Borussii na Signal Iduna Park. Na żaden stadion Bundeslig

Robert Lewandowski (w środku) z kolegami z Borussii na Signal Iduna Park. Na żaden stadion Bundesligi nie przychodzi tylu kibiców

Foto: AFP

Dziś w czarno-żółtych barwach są Lewandowski z Warszawy, Piszczek z Czechowic-Dziedzic, Błaszczykowski z Truskolasów. Kiedyś byli Kwiatkowski, Schlebrowski, Michallek, Niepieklo, Kapitulski. Z polsko brzmiącymi nazwiskami, ale urodzeni w Nadrenii i Prusach Wschodnich.

Dziś jest mistrzostwo niespodziewane, triumf pomysłowości i współpracy. Tytuł zdobyty w tak pięknym stylu, że nawet w Monachium i Gelsenkirchen gratulują przez zaciśnięte zęby. A tamto mistrzostwo sprzed 55 lat nie było niespodzianką, tylko cudem. Dla wielu porównywalnym z tym z Berna, gdzie dwa lata wcześniej Niemcy z Zachodu zostali mistrzami świata.

Od soboty świętuje miasto, które wymyśliło się na nowo, żeby jakoś funkcjonować w Europie, która przestała potrzebować stalowni, kopalni, koksowni i hut. Wtedy, w 1956 roku, Dortmund dopiero nabierał nowych kształtów, bo z alianckich nalotów ocalał ledwo co piąty budynek. Ale hutnik i górnik to jeszcze brzmiało dumnie. Tutaj, w Zagłębiu Ruhry, mówiło się reszcie Niemiec, a zwłaszcza mądralom z Monachium: my zarabiamy, żebyście mieli co wydawać.

Dortmund stał triadą stal – węgiel – piwo. A czwarta była Borussia, założona w 1909 roku w knajpie niedaleko Borsigplatz. Miała powstać przy katolickiej parafii Świętej Trójcy, gdzie się zbierali polscy emigranci, ale ksiądz uznał, że gimnastyka i lekkoatletyka się Panu Bogu podobają, a futbol nie. Ci, co chcieli kopać, założyli więc klub sami. Nazwali go Ballspielverein Borussia, w skrócie BVB. Podobno nie z sentymentu do wielkich Prus, tylko do piwa Borussia z lokalnego browaru. Z klubiku wyrósł mistrz Niemiec 1956 i 1957.

Te pierwsze dwa tytuły stworzyły mit klubu, który sposobem pokona bogatszych i potężniejszych, w którym się ceni pracę, a fochy zostawia Bayernom i innym. Ostatnie mistrzostwo,  zdobyte w sobotę, w ten mit się wpisało. A między nimi były jeszcze cztery tytuły w Niemczech, wygrana Liga Mistrzów i ponad 50 lat, podczas których Dortmund zmienił się nie do poznania.

Kiedyś Dortmund to była trójca: stal, węgiel, piwo. I klub na dokładkę. Ostała się tylko Borussia

Piece w hutach wygaszono, kopalnie pozamykano, z browarów, których kiedyś było tu więcej niż w Monachium, zostały niedobitki. Koksownię Kaiserstuhl Chińczycy rozebrali, wywieźli i złożyli u siebie, w Szantungu. Niedaleko Borsigplatz powstała jedna z największych w Niemczech wytwórni bezrobocia: wielkie imigranckie osiedle tych, którzy przyjechali do pracy w tradycyjnym przemyśle, a zastali ten już nowoczesny, usługi, informatykę, koncerny ubezpieczeniowe, w których nikt ich nie potrzebuje.

Ale Borussia trwa. Była w 2005 roku o dwie godziny od bankructwa i karnego przeniesienia o kilka lig w dół, ale i to przetrwała. Zresztą nawet gdyby spadła w tę przepaść, nie zostałaby sama. Niech mówią, że to jest miasto bez wyrazu, że ma dworzec kolejowy tak brzydki, iż drugiego takiego w Niemczech nie znajdziesz, ale piłkę się tu kocha nade wszystko. Nie po północnemu, raczej latynosko albo neapolitańsko.

Gdy były tytuły, miasto było w euforii, gdy Borussia spadła w 1972 roku do drugiej ligi, było w depresji, ale drużyny nie zostawiło. To wtedy otwarto Westfallenstadion (dziś Signal Iduna Park), który po powrocie do Bundesligi, przebudowach i powiększeniach urósł do ponad 80 tysięcy miejsc. Zapełnianych na niemal każdym meczu. Tylko na jeden stadion w Europie przychodziło przez ostatnich kilka sezonów więcej kibiców: na Old Trafford w Manchesterze.

Ci, którzy płacą za karnety, nie muszą oglądać w czarno-żółtych koszulkach wielkich gwiazd. To mogą być piłkarze młodzi i mało znani, byle harowali dla Borussii do upadłego. To dlatego z polskiej trójki najbardziej cenią Łukasza Piszczka, a nie efektowniejszych Roberta Lewandowskiego i Kubę Błaszczykowskiego. I dlatego na równi z Niemcem Kevinem Grosskreutzem, który jeszcze dwa lata temu stał na południowej trybunie i śpiewał o jedynej prawdziwej miłości, uwielbiają obrońcę Dede, który po 13 latach w Borussii jest już bardziej nadreński niż brazylijski. Mistrzostwo 2011 dali im m.in. Turek, Polacy, Paragwajczyk, Japończyk, Serb, ale tu od paszportu zawsze bardziej się liczyło, jak pracujesz.

Dlatego najbardziej Dortmund kocha teraz Juergena Kloppa. Trenera z telewizora, bo dotychczas jedynym trofeum, jakie zdobywał, były niemieckie Wiktory czy Telekamery – za rolę eksperta ZDF podczas mundiali i mistrzostw Europy. Klopp dobrze wygląda, dobrze się ubiera, dobrze mówi i jest wyznawcą takiego futbolu, z jakiego Niemcy są dumni: w stylu reprezentacji z mundialu w RPA.

Interesy trenera prowadzi zresztą menedżer kadry Oliver Bierhoff i przejęcie drużyny po Joachimie Loewie wydaje się naturalną drogą. Ale na razie Klopp, blondyn ze Szwabii, który piłkarską karierę związał z FSV Mainz i tam z zawodnika stał się trenerem, zbudował kopię kadry w Dortmundzie. Pracuje tu od 2008 roku, nie mógł wiele wydawać, bo klub wciąż spłaca długi, więc gwiazdy wychowuje sobie sam. Za jedną czwartą pensji wypłacanych w Bayernie, za sumy transferowe nieprzekraczające 5 mln euro zbudował nadreńską Barcelonę. U niego wszyscy bronią, wszyscy atakują i dla wszystkich piłka jest przyjacielem. Takiego mistrza łatwiej Niemcom uznać za swojego niż arogancki Bayern.

I łatwiej niż Wolsfburg, który wygrał ligę dwa lata temu, ale kibiców poza swoim miastem i fabrykami Volkswagena jak nie miał, tak nie ma.

O Wolfsburgu czy Bayerze Leverkusen mówi się w Niemczech: drużyny DAX – u nas powiedziałoby się drużyny

WIG20, bo należą do największych giełdowych spółek. A Borussia, Schalke, FC Koeln to drużyny serc. Klopp wie, że ten sen może się szybko skończyć, już do Realu odchodzi mózg drużyny Nuri Sahin. Ale Borussia od lat jest trampoliną do wielkich klubów, potrafiła zastąpić Tomasa Rosickiego, to i Sahina zastąpi. Zresztą, jak napisała „Frankfurter Allgemeine Zeitung", teraźniejszość jest w Dortmundzie zbyt piękna, żeby już myśleć o przyszłości.

Piłka nożna
Barcelona skorzystała z prezentu. Pomogła bramka Roberta Lewandowskiego
Piłka nożna
Takiego transferu w Polsce jeszcze nie było. Ruben Vinagre - najdroższy piłkarz Ekstraklasy
Piłka nożna
Francuzi wciąż bronią się przed muzułmańskimi symbolami w sporcie
Piłka nożna
Liga Mistrzów bez dogrywek? UEFA ma nowy pomysł
Piłka nożna
Lekko, łatwo i przyjemnie. Barcelona w półfinale Pucharu Króla, Robert Lewandowski odpoczywał