Kibol to w poznańskiej gwarze brzmiało dumnie. Bez złych skojarzeń. Byłeś z Kolejorzem na dobre i złe, to byłeś kibolem. Nie chuliganem, ale też nie Januszem, jak się tu mówi na pikników, którzy są poubierani w pamiątki od stóp do głów, ale krzyczą tylko wtedy, jak jest gol albo sędzia coś wymyśli.
Kibol to był kibic, jak mówią, ogarnięty. Taki, co nie narobi obory na swoim stadionie ani na cudzym, nie zaczepia ludzi na ulicach, nie załatwia się byle gdzie, nie jest spitkiem, co lubi sobie coś wychylić przed meczem albo i przemycić butelkę na trybunę. Nie jest też rurą, bo tylko rura się wyżywa na rzeczach martwych, jak to sobie Wiara Lecha wpisała do regulaminu wyjazdowego.
Wielu ludzi w Poznaniu wciąż ma do tego „kibola" wielki sentyment. Nawet gdy coś się już popsuło, gdy z wielkopolskiej dumy to słowo stało się, nie do końca wiadomo dlaczego, etykietą dla ogólnopolskiej szumowiny, której się trzeba pozbyć ze stadionów. Urzędnik miejski Jarosław Pucek, dyrektor Zarządu Komunalnego Zasobów Lokalowych w Poznaniu i członek Wiary Lecha, mówi o sobie „prawnik z wykształcenia, kibol z przekonania". A przed niedawnymi wyborami do rad osiedli wzywał w nagranej na wideo odezwie: „Nasze obowiązki nie kończą się w sobotę (podczas meczu – piw). W niedzielę wszyscy idziemy głosować. Na kiboli".
Lepsze flagi niż bicie
To było już po tym, gdy się okazało, że szef stowarzyszenia Wiara Lecha Krzysztof Markowicz wdał się w awanturę podczas meczu reprezentacji i opluł jednego z kibiców. Ale jeszcze przed bydgoskim finałem Pucharu Polski, po którym wszystko, co się pozytywnie kojarzy w „kibolu", wydaje się trudne do odratowania. W tamten wtorek 3 maja na dobre upchnięto do jednego worka stowarzyszenie kibiców Legii, mających za sobą w ostatnich latach rozróby w Utrechcie, wstyd w Wiedniu, pożogę w Wilnie, i kibiców Lecha, którzy od dziesięciu lat się starali, żeby na trybunach i podczas wyjazdów był porządek.
Gdy od dyskusji na forum poznańskiej „Gazety Wyborczej" przeskakiwali pod koniec 2001 roku do wspólnego działania, Lech był w drugiej lidze, nie miał pieniędzy, a stadion zawłaszczali ci, którzy lubili się bić. Wiara Lecha od bicia się na trybunach wolała oprawy, wielkie flagi i race. Jej pierwsi członkowie skrzyknęli się, by w tej ogólnej beznadziei przynajmniej kibicowanie było na pierwszoligowym poziomie. I zostali, w 2004 założyli stowarzyszenie WL, doprowadzili do tego, że wróciła moda na przychodzenie na Bułgarską, za nią z czasem wrócili sponsorzy.