Będzie się nazywała tak jak cała olimpijska ekipa: Team GB, a oficjalnie: Drużyna Wielkiej Brytanii i Irlandii Północnej. Ma liczyć 18 zawodników, trzech z nich w dowolnym wieku, reszta to zespół do lat 23. Jednym z tych starszych ma być David Beckham, inaczej Adidas, sponsor ruchu olimpijskiego i brytyjskiej reprezentacji, będzie niepocieszony. Ma tę drużynę – a właściwie drużyny, bo będzie też kobieca – zbudować angielska federacja (FA) wspólnie z brytyjskim komitetem olimpijskim (BOA). Wkrótce wybierze trenera, jesienią stworzy razem z nim długą listę piłkarzy i będzie ich pytała, czy przyjmują powołanie. Z tych, którzy przyjmą, utworzy zespół. I tyle na razie wiadomo.
Nas w to nie mieszajcie
Niewiele jak na kilka lat negocjacji. Rozmowy zaczęły się, jeszcze zanim Londyn dostał w 2005 r. organizację igrzysk. Do porozumienia nawoływali brytyjscy premierzy, ministrowie, popędzał szef FIFA Sepp Blatter. Gordon Brown zapowiadał nawet, że przekona Szkota Aleksa Fergusona, by taką drużynę poprowadził, ktoś inny zgłosił pomysł, by kapitanem zrobić Walijczyka Ryana Giggsa. Adidas już szykuje serię ubrań dla kadry, ale nie udało się nawet uzgodnić, czy reprezentacja rzeczywiście będzie formalnie wspólna dla całej Wielkiej Brytanii. Gdy FA i BOA ogłosiły kilka dni temu, że jest zgoda w sprawie reprezentacji, federacje piłkarskie Szkocji, Walii i Irlandii Północnej zaprotestowały. I powtórzyły: my z tworzeniem tej drużyny nie chcemy mieć nic wspólnego. Przyjmujemy jedynie do wiadomości, że jeśli będziecie chcieli powołać któregoś z naszych piłkarzy, to nie mamy prawa tego zabronić. Nie mamy też mocy zabronić używania szyldu Wielkiej Brytanii. Po jednej stronie jest przekonanie, że nie wypada, by ojczyzna futbolu nie miała drużyny w igrzyskach u siebie, zwłaszcza że mecze będą też w Cardiff i Glasgow. Ale po drugiej stronie jest duma trzech federacji i ich strach, że stracą swój wyjątkowy status w futbolu.
Wielka Brytania to jedyne państwo, które ma z racji historycznych zasług aż cztery związki uznawane przez FIFA. Ale dla Międzynarodowego Komitetu Olimpijskiego Zjednoczone Królestwo było i jest jednym krajem. Gdy chodzi o inne sporty, ta wspólność Szkotom, Walijczykom i Irlandczykom z Północy niespecjalnie przeszkadza. Największym bohaterem brytyjskiej ekipy w ostatnich igrzyskach był szkocki kolarz torowy Chris Hoy. Złote medale – pierwsze od 1972 r. – zdobyło w Pekinie również troje Walijczyków, m.in. Nicole Cooke w kolarstwie szosowym. Oczywiście każdy z tych narodów uważa medalistów za swoich, a nie wspólnych. Gdy mistrzowie olimpijscy z 2008 r. wrócili do Cardiff, witało ich, według relacji „Daily Telegraph", morze walijskich flag i ledwie jeden Union Jack.
W Igrzyskach Wspólnoty Brytyjskiej Szkoci, Walijczycy i Irlandczycy z Północy startują pod swoimi flagami, słuchają swoich hymnów. A na igrzyskach olimpijskich zawijają się po zwycięstwach w brytyjskie barwy, słuchają „God Save the Queen" i nie jest to problemem. W futbolu też kiedyś nie było. To Wielka Brytania zdobyła pierwsze olimpijskie złoto w piłce nożnej w 1900 r. Potem wygrywała igrzyska jeszcze dwukrotnie. Ostatni raz miała drużynę w 1960 r. w Rzymie. Ostatni raz zgłosiła ją do eliminacji przed igrzyskami 1972 r., ale nie przebrnęła przez kwalifikacje.
Walijczyk dla dekoracji
Potem zatrzasnęła sobie drzwi do olimpiad: FA uchwaliła w 1974 r. zniesienie w Anglii podziału na zawodowców i amatorów, a MKOl dopuszczał tylko tych drugich. W latach 90. drzwi zostały otwarte, ale Wielka Brytania ani myślała wracać. A gdy teraz chce, nie może się przecisnąć, nie robiąc huku. Skąd ten hałas, skoro wielu kibiców i piłkarzy Szkocji, Walii i Irlandii Północnej nie miałoby nic przeciwko wspólnej drużynie? Dlaczego taki problem akurat w futbolu, skoro tworzenie wspólnej drużyny rugby na igrzyska 2016 r. idzie łatwiej i ciszej? I dlaczego opornych nie przekonują nawet gwarancje FIFA, że zgoda na wspólną drużynę w Londynie nie zmieni uprzywilejowania Szkocji, Walii i Irlandii Północnej?