Zaczyna się doroczna letnia droga przez mękę: mistrz Polski walczy o Ligę Mistrzów (rewanż we wtorek, 19 lipca, w Krakowie). To już 20. próba wdarcia się na salony, tylko dwie się udały, najpierw Legii, potem Widzewowi.
Od dłuższego czasu sukcesem jest już przepchnięcie się do przedpokoju, czyli decydującej rundy. Rok temu Lech w bólach doczołgał się do trzeciej rundy (decydująca jest czwarta) i w niej dwa razy przegrał ze Spartą Praga, a dwa lata temu Wisła została na
wycieraczce, przegrywając już pierwsze starcie z Levadią Tallin. To jest nasz bilans od czasu wprowadzenia tzw. reformy Michela Platiniego. Miała Polskę zbliżyć do Europy, usuwając nam z drogi Villarreale, Arsenale, Bayerny. Ale wyszło jak zwykle.
Wisła, choć wzmocniona po sezonie, nie ma ani większych, ani mniejszych szans niż poprzednicy. Wszystko zależy od losowania następnych rund. Ale ze Skonto wygrać musi. Ktokolwiek by był mistrzem Polski, nie jest ani tak słaby, żeby nie dawać rady Levadiom czy Skontom, ani tak mocny, żeby od niego wymagać awansu w decydującej rundzie, gdzie Wisła może trafić na Glasgow Rangers czy FC Kopenhaga.
Oczywiście, tak jak Levadii się kiedyś udało wyeliminować Wisłę, tak i Wiśle może się udać wyeliminować np. FC Kopenhaga. Ale sukcesem będzie już awans do tego decydującego starcia. Po Skonto trzeba pokonać jeszcze jednego rywala (kto nim będzie, dowiemy się w piątek, najmocniejszy wydaje się Racing Genk), co zapewniłoby prawo gry w Lidze Europejskiej.