Nazywają ich „La vinotinto”, bo mają stroje w kolorze burgunda. To był przez dziesięciolecia kolor porażek i ostatnich miejsc. Koszulki reprezentacji zakładali ci, którzy byli za słabi na baseball i za niscy na koszykówkę. Wenezuela do obecnego Copa America wygrała w mistrzostwach kontynentu tylko dwa mecze, nigdy nie awansowała do mundialu, a w pierwszym dużym międzynarodowym turnieju zagrała rok temu: w mistrzostwach świata do lat 20. I to już była druga zapowiedź tego, że z Wenezuelą trzeba zacząć się liczyć. Pierwszą był awans cztery lata temu do ćwierćfinału Copa America u siebie.
Organizacja tamtego turnieju była punktem zwrotnym. Wenezuela zafundowała sobie osiemnastozespołową pierwszą ligę, osiemnastozespołową drugą, postawiła ładne stadiony, zagoniła kluby do szkolenia młodzieży. A to wszystko pod okiem presidente Hugo Chaveza, pierwszego kibica. „Niech żyje Wenezuela! Oglądam sobie tutaj mecz z Fidelem. Przeżyjemy i zwyciężymy!” - pisał wenezuelski dyktator na twitterze po golu Oswaldo Vizcarrondo, dającym prowadzenie w 34. minucie. Chavez niedawno przeszedł na Kubie operację nowotworu, teraz wrócił tam na drugą część leczenia, jest gościem Castro. „Fidel przyszedł i przyniósł szczęście La Vinotinto. Krzyknął: gol. Przepowiedział zwycięstwo. A teraz druga połowa, z jego domu”.
Sędzia się myli, światło gaśnie
Szczęście było w tej drugiej połowie potrzebne, bo Chile, wcześniej sparaliżowane przez dobrze ustawioną Wenezuelę, niepodobne do drużyny, która była najlepsza w rundzie grupowej, zaczęło wreszcie grać. Wszedł Jorge Valdivia, rozgrywający który niedawno się wyleczył i zaczyna mecze jako rezerwowy. Potrzebował chwili, żeby nastroić instrumenty, ale potem się zaczęło: dwa razy Chile strzelało w poprzeczkę, dwa razy piłkę wybijał sprzed linii bramkowej Gabriel Cichero (Cichero Konarek, to wnuk polskiego emigranta Stefana Konarka), bramkarz Renny Vega był ciągle zajęty. Aż w końcu piłka odbiła się od poprzeczki trzeci raz, tym razem po strzale Humberto Suazo z bliska, i wpadła do bramki. Była 70. minuta, Chile dalej atakowało, ale to Wenezuela strzeliła drugą bramkę. Znów, jak przy pierwszym golu, kopnął z rzutu wolnego Juan Arango, obok Miku najbardziej znany z Wenezuelczyków, od lat grający w Europie, gdzie trafił z Meksyku najpierw do Realu Mallorca, potem w Borussii Moenchengladbach (jest w kadrze po trzech piłkarzy z Primera Division i Bundesligi). Arango przy pierwszym golu dośrodkowywał na głowę Vizcarrondo, przy drugim strzelał, a Claudio Bravo tylko odbił piłkę przed siebie. Pod nogi Cichero, który zdobył gola. Zwycięskiego, choć ten ćwierćfinał, jak i trzy poprzednie, powinien się skończyć dogrywkę. Chile strzeliłoby bramkę w 88. minucie, ale sędzia zobaczył Arturo Vidala na spalonym, którego nie było. W końcówce Chile grało w dziesiątkę po drugiej żółtej kartce dla Gary’ego Medela, pogoń za Wenezuelą raz przerwał sędzia, raz awaria światła. Ale pamiętając pierwszą połowę, którą piłkarze Chile zmarnowali na wymuszanie fauli i pretensje – może to jednak było sprawiedliwe.