Jeśli w młodzieżowej reprezentacji Niemiec jest się kapitanem, można wysoko nosić głowę. Polanski długo liczył na uznanie w oczach Joachima Loewa, o miłości do Niemiec wypowiadał się w gazetach równie wylewnie jak o tym, że z Polską łączy go tylko miejsce urodzenia.
Nie ma co udawać: gdyby Ludovic Obraniak we Francji miał realne szanse na grę w drużynie Laurenta Blanca, o dziadku z Pobiedzisk pewnie by sobie nie przypomniał, a Sebastian Boenisch zanim zdecydował się na Polskę, sondował, jakie są jego szanse na grę dla Niemiec.
Ale nawet na tle tych wyborów podszytych wyrachowaniem Polanski był inny, tak pewny siebie, że ani myślał kłamać czy mydlić oczu, przez co dla wielu polskich kibiców będzie nie do zaakceptowania.
– Na mecz otwarcia stadionu w Warszawie (gdy to mówił nie było jeszcze decyzji o przeniesieniu meczu do Gdańska – red.) mógłbym przyjechać tylko po to, żeby grać. Gdybym nie dostał powołania, kibicowałbym Niemcom – oznajmił niedawno.
Cytat z jeszcze wcześniejszego wywiadu: – Nie wyobrażam sobie gry dla Polski. Mój cel jest jasny, chcę kiedyś zagrać w reprezentacji Niemiec. Od trzeciego roku życia tu mieszkam, tu dorosłem, mam przyjaciół i nauczyłem się grać w piłkę.