Uwaga, wysokie napięcie. Rany zaleczone po czterech wiosennych zderzeniach pora otworzyć na nowo, dwie piłkarskie cywilizacje znów są na kolizyjnym kursie, co przyćmiło nawet ruszającą w ten weekend Premiership.
Mecze o superpuchar będą dwa, w niedzielę w Madrycie i rewanż w środę w Barcelonie (o 23, sierpień to święty miesiąc hiszpańskich wakacji i trzeba dać kibicom czas na powrót z plaży). Barcelona i Pep Guardiola zaczną w ten sposób ostatnią pracę Herkulesa.
Może to nieludzkie wymagać od tej drużyny czegoś jeszcze, ale jest jeden ważny rekord, którego Guardiola jako trener nie zdążył wyrównać albo pobić: cztery z rzędu mistrzostwa zdobyte przez Dream Team Johana Cruyffa. Jeśli mu się uda, jego cztery tytuły będą warte dużo więcej niż te z lat 1991 – 1994. Dream Team swoje mistrzostwa wyszarpał, a nie wytańczył, połączył je z jednym Pucharem Europy, a Guardiola już z dwoma.
Ten czwarty raz będzie pewnie ze wszystkich najtrudniejszy. Rywale są coraz lepsi w naśladowaniu barcelońskich sposobów, hobbity Guardioli – coraz starsze, Saruman z Madrytu coraz bardziej rozdrażniony, obowiązków marketingowych ciągle drużynie przybywa.
– Bywały takie czasy, gdy się robiło przygotowania do sezonu. Teraz robi się światowe tournée – mówił cierpko Guardiola, gdy jego piłkarze objeżdżali Amerykę, smażąc się w upale, odwołując treningi z powodu gorąca. Wyniki meczów nie były wielką pociechą: przegrana z Manchesterem United, klęska z meksykańskim Chivas (1:4).