To przecież on kiedyś powiedział: „Najlepszy zawsze wygrywa, reszta to plotki". A gdy przestało mu się wieść, został największym plotkarzem futbolu. Wszyscy są winni, on nie. Jego piłkarze nigdy nie faulują brutalnie, nigdy nie symulują.
Bo futbol, jak powiedział Mourinho po przegranym 2:3 rewanżu o Superpuchar Hiszpanii, jest dla mężczyzn. W domyśle: w Barcelonie mężczyzn nie ma. Aż dziwne, że nikt przed nim nie zauważył, iż sukcesy Barcy biorą się głównie z tego.
Prawdziwy mężczyzna może po przegranym meczu wsadzić palec w oko jednemu z trenerów rywali, jak Mourinho w środę Tito Vilanovie, asystentowi Pepa Guardioli, i nie musi się z tego tłumaczyć. – Vilanova, tak on się nazywa? Bo nie wiem. Ja tu nie mam nic do dodania – mówił Mourinho po drugim już z rzędu meczu z Barceloną, którego Real nie potrafił wygrać, mimo że grał ładniej i miał przewagę. Jego piłkarze odreagowali więc zgodnie ze swoimi nowymi zwyczajami. Była wielka bijatyka, którą zaczął Marcelo, ścinając z nóg Cesca Fabregasa.
W samej bójce wina była już podzielona równo: oprócz Marcelo czerwone kartki dostali dwaj piłkarze, którzy wcześniej zeszli z boiska: David Villa próbował znokautować Mesuta Oezila, ale ten wytrzymał atak i zaczął szukać odwetu.
Vilanova też ponoć zaczął, palec w oku był odpłatą za to, że asystent Guardioli uderzył Aitora Karankę, asystenta Mourinho. Ale nawet jeśli tak było, winy Mourinho to nie umniejsza. Od niego wymaga się więcej. Choć Johan Cruyff już dawno orzekł o nim: „Świetny trener, zły przykład".