W niedzielę o ósmej rano na lotnisko w Balicach przyjechało kilkunastu kibiców. Oklaskami i śpiewem próbowali dodać otuchy piłkarzom Wisły, którzy wyczarterowanym samolotem odlatywali na Cypr przywieźć Polsce pierwszy od 15 lat awans do fazy grupowej Ligi Mistrzów.
Robert Maaskant uznał, że cypryjskie upały wymagają aklimatyzacji. Swoją decyzję konsultował z kilkoma lekarzami, którzy stwierdzili, że po dwóch dniach pobytu blisko 30-stopniowy upał w porze meczu (początek 20.45, Polsat, nSport) nie będzie już tak uciążliwy.
Dłuższego odpoczynku po pierwszym spotkaniu z Apoelem potrzebowali najlepsi piłkarze Wisły, dlatego w ligowym spotkaniu z Koroną w Kielcach zagrało aż dziewięciu zmienników. Z podstawowego składu zostali tylko Sergei Pareiko i Junior Diaz. Inni dostali szansę, by pokazać, jak bardzo chcieliby zaczynać każdy mecz od pierwszej minuty (Łukasz Garguła czy Dudu Biton), albo okazję przedstawienia się szerszej publiczności (Michał Czekaj i Daniel Brud).
– Nie żałuję decyzji o tak wielu zmianach w składzie. Jeżeli do końca sezonu będziemy remisować na wyjeździe i wygrywać u siebie, to zdobędziemy mistrzostwo. W Kielcach byliśmy lepsi, mogliśmy wygrać, ale nie mam pretensji do moich zawodników o jeden punkt – mówił Maaskant.
Trzeci remis
Trener Wisły najbardziej bał się brutalnej gry przeciwnika. Tomasz Lisowski rzeczywiście skończył mecz z czerwoną kartką, ale na boisku nie lało się tyle krwi co zazwyczaj w meczach między tymi drużynami.