To jeden z większych sukcesów polskich klubów w ostatnich latach. Wywalczony w niezwykłych okolicznościach: Legia straciła dwa gole, ale potrafiła wyrównać jeszcze przed przerwą, a zwycięską bramkę strzeliła w doliczonym czasie.
Już dawno polska drużyna nie wyeliminowała wyżej notowanego przeciwnika na jego boisku i po tak dobrej grze. W Moskwie polscy piłkarze nie wygrali nigdy, a ostatni głośny sukces odniósł tam 31 lat temu Władysław Kozakiewicz. Przyjemnie zwyciężać na stadionie, przed którym na warcie stoi kilkumetrowej wielkości Włodzimierz Lenin.
– Najlepiej gra się wtedy, kiedy nikt na ciebie nie liczy. Dlatego ja czekam na mecz pełen nadziei, tym bardziej że wiemy już, jak gra Spartak, i że można go pokonać – mówił Michał Żewłakow przed odlotem do Moskwy.
Każdy tak może powiedzieć, bo to nic nie kosztuje. Wszyscy widzieli, że Spartak jest słabszy, niż można było oczekiwać, patrząc na nazwiska zawodników i budżet klubu. Ale wyjechał z Łazienkowskiej z remisem 2:2 i u siebie mógł spokojnie czekać.
Nie czekał, strzelił dwie bramki, a potem zrobił sobie wolne, pewny, że nic złego już mu się nie stanie. Trener Walery Karpin dawał do zrozumienia, że ważniejszy jest dla niego niedzielny mecz ligowy z CSKA. Zostawił nawet na ławce wicemistrza świata Holendra Demy de Zeeuwa, uważając, że „kamanda" da sobie radę bez niego.