Nie mają tak wielkich pieniędzy na futbol jak Japończycy. Nie mają jak na Azję licznego narodu, ponad 48 milionów wrażenia tu nie robi. Są zakochani w piłce nożnej, ale bez przesady: w szaleństwie na punkcie Premiership Malezja czy Tajlandia im nie ustępują.
Problemy ich ligi to sprzedawanie meczów i zabawa w podchody z bukmacherami. Do tego jako nieliczni w Azji mają obowiązkową służbę wojskową: 21 miesięcy, od których trudno się wymigać, i które bardzo utrudniają piłkarzom wyjazdy do zagranicznych klubów (reprezentacja olimpijska na igrzyska w Londynie ma obiecane zbiorowe zwolnienie, ale tylko jeśli zdobędzie medal). A mimo to Koreańczycy z Południa wyrośli w futbolu na regionalną potęgę. Nikt inny z Azji nie doszedł w mundialu do półfinału, jak oni w 2002 r., gdy grali u siebie. Nikt nie awansował aż osiem razy do MŚ, w tym do siedmiu ostatnich.
Wprawdzie tylko dwa razy wyszli z grupy, we wspomnianym 2002 i rok temu w Afryce, ale wierzą, że najlepsze przed nimi, bo obecna grupa piłkarzy w wieku 18 – 23 lat to najzdolniejsze pokolenie, jakie mieli. Martwi ich tylko to, że to samo mogą powiedzieć o swojej młodzieży Japończycy. A wiadomo, że w Korei równie ważne jak własne powodzenie jest niepowodzenie Japończyków.
Zakochany w tej części Azji Arsene Wenger, który w Japonii pracował, a ostatniego lata sprowadził do Arsenalu kapitana reprezentacji Korei Parka Chu-Younga, mówił nam podczas mundialu w RPA, że w obu krajach był płacz, gdy FIFA zdecydowała, że na organizację MŚ 2002 Korea i Japonia mają szansę tylko pod warunkiem, że połączą siły. Ale obaj przyszli gospodarze z czasem przełknęli upokorzenie i wykorzystali MŚ najlepiej, jak się dało. To z tamtej koreańskiej kadry wyszedł w świat najlepszy piłkarz w historii kontynentu: Park Ji Sung. Pierwszy Azjata, który zagrał w finale Ligi Mistrzów i pierwszy, który finał wygrał.
3 piłkarzy zostało w kadrze Korei z drużyny, która grała na mundialu 2002