Podczas meczu z Jagiellonią trybuny przemówiły. „Ściągnij rodaków, postaw na młodych Polaków" i „Lamey, Jaliens, dziękujemy, już oglądać was nie chcemy" – śpiewali ci, którzy przyszli na mecz wygrany 3:1 po błędach sędziego na korzyść Wisły. Kew Jaliens i Michael Lamey to Holendrzy, którzy zawodzą od początku sezonu.
– Kibice znaleźli winnych. Przytrafiły nam się gorsze mecze, ale do lidera w ekstraklasie tracimy tylko jeden punkt. Kiedy budowaliśmy Wisłę, chcieliśmy także sprowadzić kilku Polaków, ale ceny dyktowane przez kluby były nie do zaakceptowania – mówi Maaskant. Jaliens od meczu z Jagiellonią odmawia wywiadów, Lamey nie chciał nawet, by przetłumaczono mu, co śpiewali kibice.
Obaj Holendrzy są mało zwrotni, przyjechali do Polski, bo nie poradziliby sobie w innych ligach, ale wydawało się, że do podbicia serc kibiców wystarczy samo doświadczenie. Jaliens dziesięć razy grał w reprezentacji Holandii, był na mundialu w Niemczech, w Eredivisie wystąpił ponad 300 razy. Według Maaskanta nie zawodzi także w Wiśle – daje drużynie spokój i jest przywódcą w obronie. Kibicom podpadł także po meczu z Legią, gdy powiedział, że takie spotkanie można przegrać.
To wówczas Maaskanta zaczęto pytać o wiślacką młodzież. Michał Czekaj i Daniel Brud dostali szansę tylko w spotkaniu z Koroną Kielce, gdy Wisła wystawiła rezerwy, szykując się do meczu z Apoelem Nikozja o Ligę Mistrzów. – To ja obserwuję treningi i lepiej niż kibice wiem, na co stać naszą młodzież. Legia kilka lat temu postawiła na swoją akademię, teraz zaczyna zbierać tego owoce. Mam nadzieję, że w Krakowie też tak będzie, ale przecież walczymy o mistrzostwo w każdym sezonie – tłumaczy Maaskant.
Kiedy Wiśle nie szło jeszcze za poprzedniego trenera Henryka Kasperczaka, schodzący z boiska Paweł Brożek, Maciej Żurawski czy Arkadiusz Głowacki zdenerwowani prosili dziennikarzy, by o przyczyny porażki pytać obcokrajowców.
Pod ścianą
Maaskant zrezygnował z tych, którzy przez lata zasiedzieli się w Krakowie. Budując z Valckxem nową drużynę, przekonywał, że dla kibiców paszporty nie mają znaczenia. A jednak mają, kiedy zespół zaczyna przegrywać. Od eliminacji Ligi Mistrzów Wisła cierpi na syndrom pustych trybun. Na dzisiejszym meczu z Fulham 15 tysięcy to spodziewane maksimum. Ani trener, ani prezes nie chcą przyznać, że to przez słabe wyniki i obcokrajowców. Szukają przyczyn gdzie indziej.