Wiara za dwóch

Miroslav Radović - skreślono go, kiedy zawodził. Dziś prowadzi Legię do zwycięstw

Aktualizacja: 02.11.2011 07:27 Publikacja: 02.11.2011 01:07

Wiara za dwóch

Foto: Fotorzepa, Piotr Nowak PN Piotr Nowak

Treningi Legii za czasów Jana Urbana były wesołe. Co prawda najlepiej bawił się sam trener, a ofiary jego żartów znane były jeszcze przed początkiem zajęć, ale przynajmniej jest co wspominać.

Piotr Giza i Miroslav Radović po złym zagraniu czekali, co tym razem usłyszą od trenera. Obaj grali źle, więc nie obrażali się za krytykę. Poza tym, wiadomo – Jan Urban był dobrym piłkarzem i kiedy mówił do Radovicia, żeby nie „zawieszał bombeczek", tylko dośrodkowywał mocno i precyzyjnie, nie było sensu dyskutować.

Urbana nie ma w Legii od półtora roku. Radović, który sam przyznał, że za kadencji tego trenera przespał trzy lata, jest najlepszym zawodnikiem drużyny, strzela decydujące gole, a serca do gry i wiary w sukces ma za dwóch. Właśnie dostał powołanie do reprezentacji Serbii.

Upadki od wiatru

Z wykształcenia jest kelnerem, po szkole gastronomicznej. Dokładnie nie wiadomo, ile Legię kosztował. W 2006 roku przychodził z Partizana Belgrad, w którym od pół roku był rezerwowym, choć kosztował rekordowe 800 tysięcy euro.

Dariusz Wdowczyk u Mariusza Waltera ręczył za niego głową, Radović do Legii wcale nie był jednak przekonany, z Partizanem grał przecież w Lidze Mistrzów, a nagle miał wyjechać w nieznane. Przekonali go grający wówczas w Legii Aleksandar Vuković oraz były trener warszawskiej drużyny Dragomir Okuka. Ale Radović przyjął ofertę z Polski, by – jak sam przyznał – w rok, góra dwa lata się wypromować i przejść do silnego klubu na Zachodzie.

Reklama
Reklama

W pierwszym sezonie strzelił sześć goli i miał dziewięć asyst, ale kiedy Wdowczyka zastąpił Urban, znakiem firmowym Radovicia były już tylko próby wymuszenia rzutów karnych. Przewracał się od podmuchu wiatru, sędziowie przestali reagować. Bywało, że w pięciu meczach z rzędu Urban zdejmował go z boiska w przerwie. Mówiono, że Radović może i ma możliwości, ale nie ma chęci.

– Nie mam pretensji do Urbana. Zawodziłem go, sam wobec siebie też miałem większe oczekiwania. Może brakowało mi tego, by ktoś we mnie bardziej uwierzył – opowiada.

Maciej Skorża też nie uwierzył od  początku. Gdy przejmował Legię, Radović był piłkarzem, o którym co pół roku mówiło się, że gdzieś odejdzie. Podobno nie było jednak żadnych poważnych rozmów, nikt się nie palił, by sprowadzić Serba, który średnio radził sobie w polskiej lidze. Przez trzy lata w ekstraklasie zagrał w 81 meczach, strzelił osiem goli, zdobył tylko jedno trofeum – Puchar Polski w pierwszym roku pracy Urbana.

Początkowo Skorża widział go już chyba w Młodej Ekstraklasie. Zdając sobie z tego sprawę, Radović dwoił się i troił, ale wciąż grał słabo. Trener jednak nie pozwolił mu utonąć. Wymyślił piłkarzowi nową pozycję. Został przesunięty na środek boiska, tuż  za napastnika. Chociaż eksperyment wydawał się na początku średnio udany, z każdym meczem Radović czuł się w nowym miejscu pewniej.

Wiary w siebie dodał mu nie tylko Skorża. Do Warszawy na stałe przeprowadziła się Sandra – kobieta jego życia. Wcześniej latała do Belgradu na studia, a Miroslav zwiedzał miasto z kolegami. Zapewnia, że ani razu poważnie się nie zgubił, ale teraz, pytany o przyczynę zwyżki formy, bez zastanowienia odpowiada: głowa. – Jak coś doskwiera ci w życiu, okaże się to na boisku – dodaje. W styczniu urodzi mu się syn.

Vucinić nie przekonał

Kolejne transfery Legii ułatwiały mu życie. Kupiony za milion euro Ivica Vrdoljak został najdroższym zawodnikiem Legii, w razie porażki to jemu przypominano każde złe kopnięcie piłki. Stał się też najbliższym kolegą Radovicia, a że wybrany został na kapitana, pozycja jego przyjaciół także wzrosła.

Reklama
Reklama

Sprowadzony ostatnio Danijel Ljuboja jest bratnią duszą, z którą Miroslav najlepiej rozumie się na boisku. Szukają się  bez przerwy, pokazują, jak podnieść głowę w trudnym momencie.

Pukanie w czoło

W poprzednim sezonie Radović strzelił dziewięć goli, w obecnym – już teraz ma tyle samo.  Trafiał do siatki dwa razy w meczu ze Spartakiem Moskwa, strzelił zwycięskie gole w wyjazdowych meczach z Gaziantepsporem i Rapidem Bukareszt. Pytany czy Legią rządzi „serbska mafia",  puka się w czoło. Legia to polska drużyna, gdzie obcokrajowcy są tylko uzupełnieniem.

– Polaków bardzo szanuję, czuję się już trochę wasz. Język poznałem bardzo szybko, bo jeszcze w Belgradzie zacząłem uczyć się z książek. Po pół roku udzielałem pierwszych wywiadów. W waszej reprezentacji nigdy bym jednak nie zagrał, bo do gry w kadrze potrzebne jest serce – tłumaczył.

W 2009 roku dostał powołanie do reprezentacji Czarnogóry. Do przyjazdu na zgrupowanie namawiał go kolega z młodzieżowej kadry – gwiazdor Romy Marko Vucinić. Powołanie Radovicia rozważali też Bośniacy, bo piłkarz urodził się w mieście Gorażde, znajdującym się obecnie na terenie tego kraju. Radović czekał, mówił, że marzenia są tego warte.

Serbia w eliminacjach Euro 2012 w grupie C zajęła dopiero trzecie miejsce za Włochami i Estonią, selekcjoner Vladimir Petrović odszedł, a Radovan Curcić, który go zastąpił, powołał Radovicia na towarzyskie mecze z Hondurasem i Meksykiem.

Zanim pojedzie na zgrupowanie, w czwartek zagra w Legii być może decydujący o wyjściu z grupy mecz Ligi Europejskiej z Rapidem Bukareszt. Latem przedłużono z nim kontrakt do 2014 roku. – Niektórzy za wcześnie mnie skreślili. Żeby się rozwijać, potrzebowałem wziąć na siebie większą odpowiedzialność – mówi dziś Radović.

Reklama
Reklama

Czy ta odpowiedzialność była  za duża, czy w sam raz, okaże się w maju, gdy skończy  się liga. Cel Legii jest jasny – mistrzostwo Polski. Radovicia też.

Miroslav Radović, pomocnik Legii Warszawa

Urodzony 16 stycznia 1984 roku w Gorażde. W 2003 roku zadebiutował w pierwszej drużynie Partizana Belgrad, wystąpił także w Lidze Mistrzów.  W 2006 roku trafił do Legii Warszawa, z którą dwa razy (2007, 2011) wywalczył Puchar Polski. Złożył wniosek o polskie obywatelstwo.

Treningi Legii za czasów Jana Urbana były wesołe. Co prawda najlepiej bawił się sam trener, a ofiary jego żartów znane były jeszcze przed początkiem zajęć, ale przynajmniej jest co wspominać.

Piotr Giza i Miroslav Radović po złym zagraniu czekali, co tym razem usłyszą od trenera. Obaj grali źle, więc nie obrażali się za krytykę. Poza tym, wiadomo – Jan Urban był dobrym piłkarzem i kiedy mówił do Radovicia, żeby nie „zawieszał bombeczek", tylko dośrodkowywał mocno i precyzyjnie, nie było sensu dyskutować.

Pozostało jeszcze 91% artykułu
Reklama
Piłka nożna
Naukowcy ostrzegają przed upałami. Czy Amerykanie są przygotowani na mundial?
Materiał Promocyjny
25 lat działań na rzecz zrównoważonego rozwoju
Piłka nożna
Smutny początek sezonu przy Łazienkowskiej. Legia wygrała w ciszy
Piłka nożna
Klubowe mistrzostwa świata. PSG rozbiło Real i w finale zagra z Chelsea
Piłka nożna
Legia zaczyna sezon. Z nowym trenerem, ale bez nowych piłkarzy
Piłka nożna
Koniec marzeń polskich piłkarek. Debiutantki żegnają się z mistrzostwami Europy
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama