Po ligowej porażce z Podbeskidziem trener Robert Maaskant stracił trochę pewności siebie. Na konferencji niemal milczał, choć zazwyczaj lubi rozmawiać z dziennikarzami. W szatni było głośno, ale piłkarze wychodzili z niej ze spuszczonymi głowami, jakby szukali drobnych na podłodze. Pocieszano się: „Gorzej być nie może". Dziś Wisła gra w Londynie z Fulham. Jeśli przegra – będzie jeszcze gorzej niż po Podbeskidziu.
Z Katowic – bo krakowskie lotnisko z powodu mgły było zamknięte – wczoraj rano do Londynu poleciało tylko 17 piłkarzy. Ostatnio Maaskant wygrywał, więc i na kontuzje nie zwracał uwagi kibiców. Teraz przeciwnie, przypomniał, że nie może zabrać do Londynu aż sześciu ważnych zawodników.
Wyrwy w linii pomocy nie da się jednak łatwo zatkać. Patryk Małecki, Radosław Sobolewski i przede wszystkim Maor Melikson to były trzy koła zamachowe. Kiedy jeden miał gorszy dzień, ciężar na siebie brali inni. Gdy zabrakło ich trzech, zabrakło też tempa i pomysłów na rozgrywanie akcji.
Z Fulham za czerwoną kartkę nie zagra też stoper Osman Chavez, urazy leczą Tomas Jirsak i Gordan Bunoza. Michael Lamey – odsądzany przez kibiców od czci i wiary – na ostatnim treningu przed wylotem pokłócił się z Maaskantem. W kadrze znalazło się jednak dla niego miejsce, podobnie jak dla wracającego po kontuzji Cwetana Genkowa, a także młodych – Michała Czekaja i Daniela Bruda.
Maaskant ma niewielkie pole manewru. Na pytanie o dymisję odpowiada, że w takim klubie jak Wisła można spodziewać się niezadowolenia po porażkach.