Kiedy jeszcze udzielał wywiadów, opowiadał, że jego wymarzony plan dnia to poranny trening, odebranie dzieci ze szkoły, zabawa z nimi, a później może trochę telewizji. Na Old Trafford nazywają go cichym bohaterem. Inaczej mówiąc, jest po prostu nudny. Angielskie tabloidy nie przyłapały go przez całą karierę na żadnej słabości.
Zawsze pozwalał błyszczeć innym, wykonując za nich pracę, o której nie mieli pojęcia. A jednak to o nim Zinedine Zidane powiedział, że jest najlepszym pomocnikiem swojego pokolenia. A Xavi mówi, że od małego wzorował się właśnie na Scholesie. – To najlepszy zawodnik na tej pozycji w ostatnich 20 latach – tłumaczy.
Ile Scholes znaczył dla United, okazało się, gdy go zabrakło. Koniec kariery ogłosił po majowym finale Ligi Mistrzów przegranym z Barceloną 1:3. Lata robiły swoje, 37-letni Paul grał coraz mniej i poczuł, że to właśnie ten moment. Pomylił się. Wytrwał na emeryturze tylko pół roku. Wrócił, zagrał już w dwóch meczach, oba United wygrali: pucharowy z City i ligowy z Boltonem.
To piłkarz od wszystkiego. Utrudnia grę rywalom, strzela ważne gole. Nie boi się odpowiedzialności. Trudno powiedzieć, że gra brutalnie, a jednak jest trzecim najczęściej karanym kartkami zawodnikiem w historii Premiership. W Lidze Mistrzów zobaczył 32 żółte kartki – to rekord. Właśnie przez kartki ominął go pamiętny finał z Bayernem Monachium w 1999 roku, wygrany przez Manchester w ostatnich minutach. Ligę Mistrzów wygrał w 2008 roku, kolejne finały Scholes przegrał, dwa razy z Barceloną.
Ferguson mówi o nim: wielki mózg. Ma tylko 171 cm wzrostu, jest astmatykiem, cierpi też na cukrzycę typu 2 – nabytą, a nie genetyczną. Do Manchesteru trafił jako 14-latek, wcześniej grał w Oldham, któremu dalej kibicuje. Do pierwszego zespołu United trafił w 1993 roku, zaraz po tym, gdy razem z m.in. Davidem Beckhamem, braćmi Neville i Nickym Buttem zdobył Puchar Anglii w rozgrywkach młodzieżowych. Nigdy nie zmienił klubu, stał się symbolem Old Trafford, czwartym w historii zawodnikiem z największą liczbą występów.