Kto zbudował sobie obraz afrykańskiego kibicowania na podstawie mundialu w RPA, ten byłby zaskoczony tym, co dzieje się przy mniej odświętnych okazjach. Tańce i śpiewy to nie jest cała prawda o trybunach na Czarnym Lądzie.
Kiedy szaleństwo ogarnia tłum, tragedia osiąga niewyobrażalne rozmiary. Tak jak dziesięć lat temu podczas ligowego meczu w Ghanie. Tam nie wmieszała się polityka, jak niedawno w Egipcie, wystarczyły głupota i niedbalstwo. Ktoś pod koniec meczu zaczął rzucać krzesełka na płytę boiska.
Policja – ten temat przewija się nieustannie – zamiast opanować wzburzony tłum, użyła gazu łzawiącego, wywołując panikę. W efekcie zginęło ponad 120 osób, zagniecionych przez przerażonych ludzi. Ginących nie miał kto ratować, bo służby medyczne przed końcem meczu opuściły stadion.
To nie wyjątek, raczej reguła. Kibice biją się w Czarnej Afryce, w Egipcie i w Tunezji. Fani z Maroka oberwą w Tunisie, za chwilę nad Nilem zaatakują Tunezyjczyków (fani kairskiego klubu Zamalek przeciwko Club Africain). Przemoc jest obecna jak Afryka długa i szeroka. Najsłynniejszy atak miał miejsce dwa lata temu, gdy autokar reprezentacji Togo został ostrzelany podczas Pucharu Narodów Afryki przez rebeliantów w prowincji Kabinda (Angola). Zginął kierowca, kilku piłkarzy zostało rannych. Sprawców nie znaleziono do dziś.
W 2007 roku kibice w Lagos (Nigeria) obrzucili kamieniami autokar sudańskiej drużyny Al-Merreikh w odwecie za śmierć dziesięciu nigeryjskich żołnierzy z misji pokojowej w Sudanie.