Kibice polskich drużyn klubowych muszą nas przekonać, że awanturujący się ultrasi to margines, że nowe stadiony zbudowane na Euro (przede wszystkim Stadion Narodowy) nie będą areną ich bitew.
Fani reprezentacji Polski już zdobyli nasze zaufanie, gdy idą na mecz z dziećmi, jesteśmy spokojni – u nas i za granicą. To po prostu rozbawiony biało-czerwony tłum. Kibice klubowi, których futbol interesuje jedynie poprzez identyfikację ze swoją drużyną, to wciąż strach: czy nie pobiją się na stadionie, czy nie spalą miasta, tak jak Legia spaliła Wilno. Właśnie ten strach sprawił, że nie ma meczu o Superpuchar.
Kiedy w ubiegłym roku po finale Pucharu Polski Legia – Lech premier Donald Tusk zamykał stadiony dla publiczności, kibice poczuli, że są poważną siłą, nie tylko na trybunach. Politycy natychmiast wykorzystali ich gniew, a media dołożyły swoje: wywiady z przywódcą ultrasów Legii, pseudonim Staruch, ukazywały się od „Gazety Polskiej" przez „Rzeczpospolitą" po „Politykę". Kibice staną się siłą jeszcze poważniejszą, jeśli przestaną być zatomizowani, jeśli pokażą, że łączy ich futbol, a nie tylko wola walki z tymi, którzy noszą inne barwy. Będą wtedy mogli dużo skuteczniej domagać się przestrzegania swoich praw – także w konfrontacji z policją i służbami porządkowymi (dziś mówią, że często są prowokowani i traktowani jak bydło).
Dlatego warto patrzeć na to, co będzie działo się w sobotę w Warszawie, czy kibice Wisły i Legii przyjdą razem pod Stadion Narodowy i czy ta wspólnota będzie miała inny cel niż zadyma. Jeśli tak się stanie, być może zrobią pierwszy krok, by kiedyś wejść także na trybuny tego stadionu, gdzie nie ma krat, zasieków ani klatek dla kibiców drużyny gości. Straszą one na wielu polskich stadionach (np. w Pruszkowie klatka wygląda jakby była wypożyczona z zoo).
Dziś dla wielu Polaków kibic futbolu to prawie przestępca, z bywania na meczach poza lożą dla VIP-ów trzeba się tłumaczyć. Oczywiście trochę przesadzam, ale bardzo bym chciał, by kibice Legii i Wisły udowodnili, że już nie musimy się ich bać.