Poprzedniego trenera Chelsea Andre Villasa-Boasa zwolnili niezadowoleni piłkarze. Didier Drogba robił drużynie osobne odprawy w tunelu prowadzącym na boisko, kompetencje trenera podważali John Terry i Frank Lampard – ikony drużyny, które w układance Villasa-Boasa znaczyły coraz mniej.
O tym, że w Chelsea rządzą piłkarze, powiedział ostatnio nasz Wojciech Szczęsny, bramkarz Arsenalu. Na konferencji przed meczem z Napoli ostro odpowiedział mu Terry, ale wiedział, że jeśli jego drużyna przegra z Napoli i odpadnie z Ligi Mistrzów, może skończyć się pewna epoka. – Dla mnie, Drogby czy Lamparda to może być ostatnia okazja, by coś zrobić w tych rozgrywkach – przyznał.
Lepszego meczu, by udowodnić swoją przydatność, zapewne nie potrafiłby nawet sobie wyobrazić. Chelsea grała jak za najlepszych czasów – walecznie, z charakterem, efektownie i przede wszystkim skutecznie.
Bramki strzelali ci, którym zarzuca się, że chcą być w klubie kimś więcej niż zawodnikami. Zaczął w pierwszej połowie Drogba, gdy zaraz po przerwie zdobył bramkę Terry, pobiegł do kibiców i ze łzami w oczach całował klubowy herb. Dużo było w tym teatru, ale stadion oszalał, bo straty z Neapolu zostały odrobione, a wynik 2:0 dawał awans Chelsea.
Trener Napoli Walter Mazzarri do Londynu przyjechał bez kompleksów. Wystawił ofensywny skład, z trzema napastnikami. Kiedy trzeba było odrabiać straty, nie miał już kim straszyć z ławki rezerwowych. Pięknego gola dla Napoli, który znowu odwrócił losy meczu, w 55. minucie strzelił jednak Gokhan Inler i Mazzarri mógł uwierzyć, że w pierwszym sezonie w Lidze Mistrzów jego drużyna awansuje do najlepszej ósemki, ale później piłkarski świat pokazał, że nie należy do odważnych.