Skorży trochę puszczają nerwy, bo czuje, jak bliskie na wyciągnięcie ręki mistrzostwo coraz bardziej mu się oddala. W Legii mogą zaklinać rzeczywistość i cieszyć się liczbą podań do przodu, ale pora powiedzieć głośno i wyraźnie: drużyna przeżywa kryzys. Razem z meczem w Pucharze Polski zremisowała czwarte spotkanie z rzędu. W Krakowie mierzyła się z Wisłą tak słabą, jak nie była już dawno, i mogła jej symbolicznie odebrać mistrzostwo Polski, ale nie potrafiła.
Ważną rolę w meczu odegrał sędzia Daniel Stefański z Bydgoszczy. Prowadził zawody skrupulatnie, widział wszystko i za każdym razem odgwizdywał faul. – Czy Legia grała brutalnie? Nie, tak się gra teraz w piłkę, ale czerwone kartki były zasłużone – mówił przed kamerami Canalu Plus kapitan Wisły Cezary Wilk.
Janusz Gol zszedł z boiska po drugiej żółtej kartce już w 51. minucie. Artur Jędrzejczyk dołączył do niego w szatni w 79. minucie. Zanim sędzia podjął chyba trochę pochopną decyzję na boisku, pojawił się Skorża – niby odciągał pozostałych zawodników od arbitra, ale musiał też powiedzieć mu kilka przykrych słów, bo po chwili został odesłany na trybuny.
– Nie mam żalu do sędziego. Poniosło mnie. To część naszej pracy, żeby zorientować się, na ile sędzia pozwala, i dostosować się do jego wymagań. A nie pozwalał na dużo – mówił po spotkaniu Skorża.
Sędzia widowisko zepsuł, bo stało się jednostronne, ale kiedy obie drużyny grały w pełnych składach, też niewiele się działo. Osman Chavez nie trafił z bliska po strzale głową, Miroslav Radović zawiódł w sytuacji jeden na jednego z Sergeiem Pareiko. W Legii najlepsi byli Rafał Wolski i Danijel Ljuboja, który akurat w tym meczu pracował więcej niż w całej rundzie. W Wiśle największe zagrożenie było ze strony Maora Meliksona. Ci, którzy liczyli na spektakularny powrót do składu Patryka Małeckiego, na telewizyjnych powtórkach byli w stanie wyczytać z jego ust jedynie spektakularne przekleństwa po nieudanych zagraniach.
Kiedy sędzia pokazał czerwoną kartkę, role zostały podzielone – Wisła atakowała chaotycznie, a Legia heroicznie się broniła. Im bliżej końca, a Stefański przedłużył spotkanie o pięć minut, akcje stawały się już coraz czytelniejsze. W drużynie Michała Probierza nie było nikogo, kto próbowałby chociaż złamać szablon, nawet Melikson widział tylko jedną drogę do bramki przeciwnika.
– Legia jest liderem, a ja nie jestem cudotwórcą. Na boisku byli wszyscy ofensywni zawodnicy. Niczego więcej nie zmienię, nie wprowadzę nowych piłkarzy, bo ich nie mam – mówił Probierz.