„Wracamy do domu" – napisał kilka dni temu „Bild", zaczynając psychologiczną grę przed spotkaniem o ćwierćfinał z Anglikami. „Żaden stadion za granicą tak bardzo nie przyspiesza bicia naszych serc. Z pewnością wrócimy tu na półfinały i finał, na nasze Wembley".
Niemiecki tabloid uderzył w czuły punkt. Mija 25 lat, odkąd reprezentacja Niemiec na oczach królowej Elżbiety II zdobyła w Londynie ostatnie mistrzostwo Europy, doprowadzając miliony Anglików do rozpaczy.
Zadra w sercu
Tamto lato było największym koszmarem dla Garetha Southgate'a. To właśnie on w półfinale z Niemcami nie wykorzystał decydującego rzutu karnego, strzelił najgorzej, jak mógł i stał się w kraju pośmiewiskiem. Synonimem ofermy, sieroty, fajtłapy. – Teraz będą o mnie mówić: to ten idiota, który nie trafił z 11 metrów – zdawał sobie sprawę z konsekwencji tej fatalnej pomyłki.
Być może ta zadra w sercu sprawiła, że za kadencji Southgate'a Anglicy przywiązują do tego elementu gry szczególną wagę. Karne nigdy nie były ich mocną stroną, w kluczowych momentach zawodziły głowa lub umiejętności techniczne, znać dawało też zmęczenie. Skuteczną terapią okazał się mundial w Rosji, na którym w ten sposób pokonali Kolumbię.
I wtedy, i teraz szykują się na to, że 90 minut i dogrywka mogą nie wystarczyć. Nie chodzi o samą precyzję i siłę strzału, może przede wszystkim o zachowanie skupienia i niewpadanie w panikę, gdy nadejdzie twoja kolej. Trenują, jak w warunkach meczowych. Stają na środku boiska i kolejno podchodzą do piłki. Pokonanie tych kilkudziesięciu metrów to test psychicznej odporności.