Nikt ich tak jeszcze za rządów Pepa Guardioli nie wystraszył, jak Chelsea w tamten wieczór w Londynie. Dani Alves nazwał półfinałowy rewanż w 2009 roku najtrudniejszym meczem Barcelony. Nie byłoby pierwszego Pucharu Europy pod ręką Guardioli i wielu rekordów, gdyby wtedy w doliczonym czasie Messi nie zdążył dobiec do piłki po złym podaniu Samuela Eto'o, nie oddał jej Andresowi Inieście i gdyby ten nie wyrównał na 1:1, dając awans.
Złośliwi powiedzą, że nie byłoby też awansu bez wsparcia sędziego Toma Henninga Ovrebo, ale tak już z Barceloną jest: wtedy w pierwszym meczu z Chelsea przeszkadzał jej Wolf-gang Stark, w drugim pomagał Ovrebo. Niedawno w ćwierćfinale z Milanem było podobnie: najpierw jeden sędzia zabrał, w rewanżu inny oddał.
A Chelsea sama była sobie wtedy winna. Grała tak, jakby pomyliły jej się mecze. To na Camp Nou powinna ruszyć do ataku po bramkowy remis, a w rewanżu u siebie zabijać futbol, chroniąc 0:0. A tak awans uciekł, mimo że Chelsea w obu meczach pokonać się nie dała. Nie przegrała zresztą z Barceloną już od pięciu spotkań: cztery zremisowała, raz wygrała. Jeśli zapomnieć o szaleństwie otaczającym Gran Derbi (już w sobotę o 20), to bardziej Chelsea niż Real miałaby prawo nazywać się rywalem godnym Barcelony. I jednym z niewielu, któremu Messi jeszcze nie strzelił gola. W tym ostatnim meczu z 2009 roku był jednym z bohaterów. Ale pozostał w cieniu Iniesty. Leo i cień – zdążył się od tego przez ostatnie lata odzwyczaić.
Ciasno na pomniku
Jest największy, nikt chyba nie ma co do tego złudzeń. Strzela, podaje, ratuje, współpracuje, nie ma kontuzji. Jest w drodze po czwartą z rzędu Złotą Piłkę. Od wielkich czasów Chicago Bulls nie było w sporcie drużyny, która rozkochałaby kibiców ponad podziałami tak jak Barcelona. I od Michaela Jordana nie było tak niekwestionowanego króla z piłką jak Leo.
Ale, choć może to zabrzmi jak bluźnierstwo, Barcelona ma z nim coraz większy problem. Messiego jest na pomniku Barcy tak dużo, że nie starcza miejsca dla innych. Na pomniku dobrego futbolu zresztą też, skoro nawet Cristiano Ronaldo uważamy za geniusza wybrakowanego – tylko dlatego, że nie jest Messim.