Każdy, kto tutaj wchodził w obecnej Lidze Mistrzów, szybko porzucał nadzieję. Schodził do szatni na Santiago Bernabeu poobijany przez Real bez litości. Tracili po pięć, sześć goli, nikt nie przegrał niżej niż trzema bramkami. Ajax, Lyon, Dinamo Zagrzeb, CSKA, APOEL. Teraz przyszła kolej na Bayern.
Gdyby piłkarze z Monachium nie do końca wiedzieli, co ich czeka, „Marca" przygotowała im wczoraj okładkę z wielkim napisem po niemiecku: „90 Minuten im Bernabeu sind sehr lang". Trener Jupp Heynckes zaproszenie na bardzo długą noc w Madrycie przyjmuje. Okładkę pochwalił, a wiary w awans nie traci, choć wiele przemawia przeciw Bayernowi. Będzie dziś w Madrycie bronił najmniejszej z przewag: wprawdzie wygrał w Monachium, ale stracił gola. 2:1 sprzed tygodnia oznacza, że Realowi wystarczy do awansu do finału 1:0.
Ale i Real się boi. Wie, czym grożą kontrataki Francka Riberyego i Arjena Robbena. Piłkarzy, którzy patrzeć na siebie nie mogą, w przerwie meczu tydzień temu skoczyli sobie do oczu, ale gdy wezmą rywala w krzyżowy ogień, mało kto przetrwa bez strat. Ribery jest gangsterem z piłką, w pierwszym meczu, jeśli nie nękał Realu rajdami, to wymuszał faule i prowokował. Robben to socjopata futbolu: nieprzystosowany do życia w jakiejkolwiek grupie, uparcie strzelający, nawet gdy pięciu kolegów czeka przed pustą bramką na podanie. Jest skłócony w Monachium ze wszystkimi. Ale jest też genialny i nieraz już sam wyciągał Bayern z biedy.
Holender ma dziś kilka rachunków do wyrównania. Pracował kiedyś u Jose Mourinho w Chelsea, był jego najgroźniejszą bronią, zanim się nie pokłócili o to, jak Robben ma leczyć swoje niezliczone kontuzje: piłkarz jeździł do swojego znachora, a Mourinho wysyłał go do swojego.
Z Realem Arjen też ma swoje porachunki, bo go stąd odesłano trzy lata temu, gdy władze przejął Florentino Perez. Nie chciał odejść, ale usłyszał, że Real nie zgłosi go do gry i zniszczy mu karierę w sezonie mistrzostw świata w RPA. Zgodził się przenieść do Monachium, ale nie zapomniał.