Pierwsze rundy eliminacji to świat, w którym można tylko stracić. Pieniądze – na czartery w egzotyczne miejsca. Pracę – jak trener Michał Probierz, gdy jego Jagiellonia przegrała rok temu z Irtyszem Pawłodar. Twarz – gdy się okazuje, że biją nas nie tylko zachodni bogacze, ale też wspomniane Irtysze z Kazachstanu, Cementarnice z Macedonii (pamiętna klęska GKS Katowice) czy Toboły, znów z Kazachstanu (wyeliminował kiedyś Polonię Warszawa).
Do takiego piekła trafia Lech, który awansował do pucharów z najniższego miejsca dającego kwalifikację (pozostałe trzy polskie kluby: Śląsk w Lidze Mistrzów, Ruch Chorzów i Legia Warszawa w Lidze Europejskiej, zaczną eliminacje za dwa tygodnie, od drugiej rundy).
I wylosował najgorzej, jak się dało: kazachski Żetysu Tałdykorgan. Rywala z kraju wydającego coraz więcej petrodolarów na sport, z bogacącej się ligi, do tego ligi, która jest już w środku sezonu. Dziś o 20 mecz w Poznaniu (nie transmituje go żadna telewizja), każdy wynik inny niż zwycięstwo zostanie uznany za kompromitację, choć kto widział, jakie Kazachstan buduje sobie stadiony, skocznie narciarskie i hale, temu przechodzi ochota na patrzenie na tamtejszy futbol z wyższością.
Żetysu, niespodziewany wicemistrz kraju, przed trwającym właśnie sezonem wydał na transfery blisko 4 miliony dolarów, a w przerwie między rundami ruszył na kolejne zakupy.
Nowi piłkarze w lidze nie pomogli, bo Żetysu jest teraz, na początku rundy rewanżowej, na przedostatnim miejscu w tabeli. Ale to może być dla bałkańskiego zaciągu z Tałdykorganu (sześciu Serbów, dwóch Chorwatów, Słoweniec, Bośniak, Czarnogórzec, Rumun – bez znanych nazwisk, ale z przeszłością w m.in. lidze rosyjskiej i cypryjskiej) dodatkową mobilizacją w pucharach.