Polonia Warszawa – czarna sierota

Stołeczny klub ma sto lat. Następnych urodzin może nie być, bo los Polonii jest niepewny. Stary właściciel już jej nie chce, nowego wciąż nie znamy. Legenda znów w trzeciej lidze? To możliwe

Aktualizacja: 14.07.2012 12:17 Publikacja: 14.07.2012 12:00

Polonia Warszawa – czarna sierota

Foto: Reporter

W albumie wydanym w latach 80. z okazji 70-lecia klubu znajduje się zdjęcie części trybuny głównej na stadionie przy Konwiktorskiej wykonane podczas meczu.

Siedzą tam luminarze polskiego dziennikarstwa, sportu i sceny. Między innymi najwszechstronniejszy polski sportowiec Wacław Kuchar, legendy dziennikarstwa sportowego Karol Hig i Stefan Sieniarski, prezes PZPN, prawdziwy działacz Stefan Glinka, aktor Lech Ordon, piłkarz, a potem kronikarz warszawskiego sportu Tadeusz Grabowski (jego żona Jadwiga to słynna szefowa Mody Polskiej).

Gdyby fotoreporter przesunął obiektyw w lewo lub w prawo, być może na zdjęciu znalazłyby się inne znane postacie. Adolf Dymsza, który grywał w drugiej drużynie Polonii, zapewne Marian Łącz, o ile sam nie grał lub nie był zajęty próbami w Teatrze Polskim. Albo jego żona, aktorka Halina Dunajska, trzymająca na rękach małą Laurę, po latach znaną aktorkę. Może amant Jerzy Pichelski, partner Hanki Ordonówny z filmu „Szpieg w masce". Albo Michał Issajewicz „Miś", uczestnik zamachu na kata Warszawy Franza Kutscherę.

Czarne Koszule

Średnia wieku dżentelmenów na zdjęciu była dość zaawansowana. Niektórzy pamiętali przewrót majowy, a pogrzeb Marszałka to już chyba wszyscy. Polonia zawsze kojarzyła się z tradycją, nic więc dziwnego, że ktoś (bodajże Jacek Gmoch) powiedział: jak ci ludzie odejdą, to Polonia nie będzie miała kibiców.

To bolesne, choć nieprawdziwe stwierdzenie, mówi jednak coś o klubie. Jego korzenie sięgają roku 1911, więc jest to najstarszy wciąż istniejący klub w stolicy. Piłkarze, uczniowie warszawskich szkół, którzy zaczęli właśnie wtedy rozgrywać mecze, żyli w „priwislinskim kraju". Pierwsza wojna światowa tę sytuację zmieniła. Do Warszawy weszli Niemcy i wówczas, w roku 1915, klub został oficjalnie zarejestrowany.

Zebranie założycielskie odbyło się w październiku, w mieszkaniu rodziny Gebethnerów, przy ulicy Zgoda. W każdym szanującym się domu stały przez dziesięciolecia książki wydawnictwa Gebethner i Wolff, z charakterystyczną sową i literami GW w znaku firmowym.

Klub zakładała stołeczna inteligencja, a Tadeusz Gebethner, piłkarz i współwłaściciel wydawnictwa, został pierwszym prezesem Polonii. Jednym z następnych był pastor August Loth, ewangelicki proboszcz parafii Trójcy Świętej. Przez 11 lat, aż do wybuchu wojny, funkcję prezesa piastował generał Kazimierz Sosnkowski, minister spraw wojskowych, a potem, podczas okupacji, komendant główny Związku Walki Zbrojnej, wreszcie dowódca Polskich Sił Zbrojnych na Zachodzie.

Piękna jest patriotyczna geneza Czarnych Koszul, w jakich piłkarze Polonii grają od 99 lat. Zgodnie z przekazami z dziada pradziada, piłkarze zdecydowali się na czarny kolor koszulek, by podkreślić żałobę po utraconej przez Polskę niepodległości. To jest bardzo ładna legenda.

W rzeczywistości jeden z założycieli Polonii Janusz Mück (jego wypowiedź zamieszcza Jacek C. Kamiński w książce „100 lat KS Polonia Warszawa, 1911–2011") pojechał do Łodzi (prawdopodobnie późną jesienią 1912 lub zimą 1913 roku), gdzie w sklepach pojawiły się koszulki sportowe. Ale znalazł jedynie czarne z białymi kołnierzykami i mankietami. Kupił więc takie. Już w Warszawie chłopaki uszyli biało-czerwone emblematy, no bo jakie mogła nosić nad Wisłą drużyna o nazwie Polonia? Były lekko przyszyte do koszulek lub przyczepione agrafkami. Tak na wszelki wypadek, kiedy w pobliżu boiska pojawiał się stójkowy lub konny patrol żandarmów, którzy bardzo nie lubili jakichkolwiek oznak polskości w miejscach publicznych.

A ta polskość w przypadku Polonii przejawiała się w różnych formach. W czerwcu i lipcu 1918 roku drużyna pojechała do Lwowa, gdzie rozegrała trzy mecze z tamtejszą Pogonią.

Warszawa i Lwów leżały wtedy w dwóch różnych państwach, mimo że zamieszkiwał je ten sam naród. Mecze stały się więc demonstracją polskości, piłkarzy goszczono w domach lwowskich działaczy, a piewca Lwowa Henryk Zbierzchowski napisał z okazji przyjazdu polonistów wiersz. Niby o piłce, ale z aluzjami politycznymi, aktualnymi kilka miesięcy później, kiedy lwowscy piłkarze stali się Orlętami i bronili miasta przed Ukraińcami.

Polonia, podobnie jak Pogoń czy Cracovia, rozgrywała też propagandowe mecze podczas akcji plebiscytowej na Górnym Śląsku. W reprezentacji Polski, która 18 grudnia 1921 roku rozegrała w Budapeszcie pierwszy mecz międzypaństwowy z Węgrami, znalazło się siedmiu zawodników Cracovii, po jednym Pogoni i Warty Poznań oraz dwóch z Polonii: bramkarz Jan Loth i obrońca Artur Marczewski, łodzianin, który przyjechał na studia do Warszawy. Loth pochodził ze słynnej rodziny opisywanej przez  Olgierda Budrewicza w „Sagach rodów warszawskich". August Loth to prezes Polonii, Alfred Loth był prezesem Polskiego Komitetu Olimpijskiego, a prof. Jerzy Loth członkiem Międzynarodowego Komitetu Olimpijskiego.

Jak podaje dr Robert Gawkowski w swoim imponującym dziele „Encyklopedia klubów Warszawy i jej najbliższych okolic w latach 1918–1939" (Wydawnictwa Uniwersytetu Warszawskiego), w roku 1920 juniorzy Polonii pokłócili się ze swoim zarządem, więc postanowili założyć własny klub. W ten sposób powstała Warszawianka, jeden z najpotężniejszych klubów przedwojennej stolicy.

Wśród zbuntowanej młodzieży byli też Lothowie, a jeden z nich, Wiktor, syn Augusta, zaprojektował godło klubu, z którym startowali m.in. mistrzowie olimpijscy w biegach Janusz Kusociński i Stanisława Walasiewicz oraz oszczepnik Eugeniusz Lokajski. On z kolei przeszedł do historii stolicy jako autor zdjęć dokumentujących powstanie warszawskie. Zginął w walkach w Śródmieściu, dziś jest patronem ulicy na Ursynowie.

Warszawianka miała świetnych lekkoatletów, a Polonia piłkarzy. W pierwszych rozgrywkach o mistrzostwo Polski (1921) Czarne Koszule zajęły drugie miejsce, za Cracovią. Poloniści dwa razy spadali z ligi, ale szybko do niej wracali.

Władysław Szczepaniak, jedna z pierwszych legend warszawskiego futbolu, był kapitanem reprezentacji Polski podczas mistrzostw świata we Francji, w roku 1938. Grywał w parze z Jerzym Bułanowem, Rosjaninem, który po rewolucji październikowej uciekał z rodziną na Zachód, zatrzymał się w Polsce, przyjął obywatelstwo naszego kraju i też był kapitanem reprezentacji. Razem z nim w Polonii grało trzech jego braci.

Polonia do roku 1928 rozgrywała swoje mecze na Agrykoli, na Dynasach, gdzie boisko znajdowało się wewnątrz toru kolarskiego, a od roku 1928 przy Konwiktorskiej, na nowym stadionie (trybuny na 10 tys. widzów), z którego korzysta do dziś.

Ćwiczyli tam sportowcy zrzeszeni w kilku sekcjach. Na mecze Polonii przychodziła śmietanka kulturalna stolicy. Klub zawarł nawet umowę z kabaretem Qui Pro Quo, na mocy której na trybunie honorowej czekały zawsze miejsca dla gwiazd teatru, a sportowcy na premierowych spektaklach mogli korzystać z teatralnych lóż. Łatwo to było uzgodnić, skoro skarbnikiem klubu był przez pewien czas Seweryn Majde, współwłaściciel Qui Pro Quo.

Klub przyciągał znane postacie. Jedni przychodzili na mecze, inni, by potrenować. Piłkarzami Polonii byli m.in. Adolf Dymsza i Feliks Konarski, po latach był bardziej znany pod pseudonimem Ref-Ren. To on jest autorem słów piosenki „Czerwone maki na Monte Cassino".

Dzieci Warszawy

Klub z taką przeszłością nie miał w komunistycznej Polsce szans nie tylko na rozwój, ale i na godne życie. Poloniści nie mogli grać na swoim boisku, ponieważ podczas powstania przeorały je gąsienice niemieckich tygrysów. W roku 1946 decydujący mecz o tytuł mistrza Polski rozegrany więc został na stadionie Wojska Polskiego. Czarne Koszule wcześniej pokonały Wisłę w Krakowie 3:2, a w finale zmierzyły się z AKS Chorzów. Podczas wojny ten klub nosił nazwę Germania, chociaż grali w nim Polacy. 25 tysięcy ludzi przy Łazienkowskiej dopingowało Polonię, która wygrała 3:2. Jej zawodników, niedożywionych, walczących w powstaniu, nazwano „dziećmi Warszawy". Żyje jeszcze jeden z nich, bramkarz Zdzisław Sosnowski, który wszedł na boisko w drugiej połowie. Ale w legendzie żyją wszyscy: bramkarz Henryk Borucz, obrońcy Zdzisław Gierwatowski i Władysław Szczepaniak, pomocnik Edward Brzozowski, napastnicy Tadeusz Świcarz i Jerzy Szularz. Pięciu z ówczesnych mistrzów mieszkało w tej samej kamienicy przy Górczewskiej 15 – podaje Jacek C. Kamiński.

Stanisław Syrzycki, znany jubiler z Nowego Światu, wykonał dla każdego piłkarza pamiątkowy sygnet z herbem klubu.

– Przepraszam bardzo – powiedział wtedy Władysław Szczepaniak. – Czy zamiast sygnetu mógłbym prosić o szafę? Nie mam gdzie schować ubrań chłopców. A miał czterech synów, w tym trojaczki.

Po zdobyciu tytułu mistrza Polski o Polonii pisano „Feniks z popiołów". Ale to nie trwało długo. W czasie poszukiwań szpiegów i dywersantów, zimnej wojny i ciągłego zagrożenia ze strony odwetowców władza ludowa wolała postawić w Warszawie na kluby pewniejsze ideologicznie, wojskowe i milicyjne.

Wkrótce zmieniono nawet nazwę Polonii na Kolejarz. W roku 1952 piłkarze zdobyli Puchar Polski, ale spadli z ligi. Na 42 lata. Tułali się po drugich i trzecich ligach, a mimo to stadion przy Konwiktorskiej pozostawał salonem Warszawy, której już nie było.

Pekin wciąż walczy

Dla chłopaczków z małych klubów podwarszawskich Polonia wciąż pozostawała marzeniem. Adam Bahdaj pisze o tym w kultowej książce „Do przerwy 0:1". Ja też to przeżyłem, kiedy na mecz juniorów mojego Hutnika Falenica z Huraganem w Wołominie przyjechał poszukiwacz talentów, zwabiony informacją o 16-letnim zdolnym pomocniku, który nazywa się Szczepełek, Szczeptek czy jakoś tak. Dawałem z siebie wszystko i ten pan był bardzo zadowolony z wyjazdu do Wołomina, ponieważ wpadł mu w oko mój bardziej utalentowany kolega z napadu.

Nie tylko Adam Bahdaj kochał się w Polonii. Grali w tym klubie literaci i dziennikarze Jerzy Górzański oraz Krzysztof Mętrak.

Doman Nowakowski w napisanej na stulecie Polonii sztuce „Czarne serca" wystawianej w Teatrze Kamienica Emiliana Kamińskiego przedstawia dylematy, przed którymi stawali stołeczni kibice. Mieli wybór: pójść na Konwiktorską, żeby zobaczyć Warmię Grajewo i Wigry Suwałki, czy na Łazienkowską, gdzie przyjeżdżał Feyenoord, Inter i Bayern. Wybór był prosty. Dzieci i wnuki polonistów też sprzeniewierzały się rodzinnym tradycjom.

Ale mimo to Polonia żyła. Jej prezes, dobry duch, Jerzy Piekarzewski zwany Pekinem walczył o każdą złotówkę, pielęgnował pamięć, wyciągał na klub pieniądze własne i kolegów, handlujących na bazarze Różyckiego. To byli starzy warszawiacy, przyzwyczajeni do kłopotów, domiarów i niebezpieczeństw. W okupację matka Piekarzewskiego woziła w wózeczku granaty, a on na nich spał. Nie poddawali się dawni gracze, którzy utworzyli jedną z pierwszych w Polsce drużyn oldbojów. Spotykali się od święta z zaprzyjaźnioną Cracovią, a w latach 80. grali w warszawskiej Lidze Oldbojów, mimo że wielu z nich było już naprawdę starszymi panami: zawsze uśmiechnięty trener reprezentacji Polski Rysio Kulesza z lewą nogą jak Puskas, nienagannym przedziałkiem i lśniącymi butami, inżynierowie Andrzej Zelenay i Janusz Dudek, Lolek Szczawiński z opalenizną wypracowaną na nartach w Dolomitach, Edmund Zientara, na którego mówiło się Andrzej, Kazimierz Łabęda, bramkarz Jurek Szulc, Staszek Kralczyński, Stasiek Mróz, Wojtek Krupa...

Grałem z nimi, spełniając swoje marzenie z Wołomina. Ale prawdziwe mecze oglądałem na stadionie Wojska Polskiego.

Disco Polo

Polonia odrodziła się po roku 1989, kiedy zaczęło być normalnie. W roku 1994 wróciła do ekstraklasy. Na decydujący mecz z Avią pojechało do Świdnika ponad tysiąc kibiców. Klub kupił poseł Marek Wielgus, po nim Janusz Romanowski, przyszedł Jerzy Engel, który przyprowadził Emmanuela Olisadebe, Dariusz Wdowczyk, sponsorem został STOEN i w ostatnim roku XX wieku Polonia zdobyła tytuł mistrza Polski. Po 54 latach. Ale mecz eliminacyjny do Ligi Mistrzów z Panathinaikosem musiała rozgrywać w Płocku. Stadion Polonii do Europy nie pasował.

Kiedy Józef Wojciechowski wykupił od Zbigniewa Drzymały Dyskobolię Groclin, żeby na jej licencji w lidze mogła grać Polonia, trochę kibiców się od niej odwróciło. Mówili, że jest to drużyna z Grodziska z siedzibą w Markach. Albo po prostu: Disco Polo. Ale Polonia grała, na trybunach było zawsze 2–4 tysiące widzów.

Wojciechowski zmieniał trenerów w tempie ekspresowym i rozpieszczał wysokimi apanażami zawodników, którzy rzadko odwdzięczali mu się dobrą grą. Liczył też, że jak już miasto zakończy finansowanie stadionu jednego klubu, to  pomoże też drugiemu. Nie doczekał się, więc zrezygnował. Jak długo można topić własne pieniądze?

Nie wiadomo, co będzie z Polonią. Może ktoś ją kupi, przeniesie do Katowic, Płocka, zmieni nazwę. Nie wiadomo. Jak to z Polonią, czarną sierotą.

Mariusz Patrowicz – to może być nowy właściciel warszawskiej Polonii

Ma 46 lat, jest inwestorem na warszawskim parkiecie. Jego filozofia nie polega na posiadaniu dużych pakietów akcji, tylko inwestycjach, które zapewniają wysoki i szybki zysk. Patrowicz jest absolwentem Wydziału Prawa i Administracji Uniwersytetu Warszawskiego. W biznesie działa od 1989 r. Zaczynał od sklepu ze sprzętem RTV AGD w Płocku. Pierwsze większe pieniądze inwestował w nieruchomości. Giełdą zainteresował się w czasie bessy w latach 2001–2002. Na większą skalę zaczął działać na parkiecie w 2007 roku. Kiedy kupuje akcje spółek, ich kursy eksplodują. To powoduje, że spragnieni zysku drobni gracze naśladują jego ruchy. Tylko w tym roku dzięki temu poszybowały kursy Resbudu (wzrost o 880 proc.) i Zakładów Mięsnych Herman (490 proc.). Swego czasu Komisja Nadzoru Finansowego zwróciła uwagę drobnym inwestorom, by nie ulegali czarowi nazwisk i nie naśladowali ślepo giełdowych wyjadaczy, bo może się to skończyć dotkliwymi stratami. Ale zdaniem Patrowicza na giełdzie nie ma przypadkowych ludzi. – Giełda to sex-shop, gdyby zabawki z tego sklepu wystawić na ulice, mogłyby budzić zgorszenie, i pewnie słusznie. Ale w środku dla pewnej grupy są bardzo interesujące – mówił ostatnio „Forbesowi".    —ar, Więcej ekonomia24.pl

W albumie wydanym w latach 80. z okazji 70-lecia klubu znajduje się zdjęcie części trybuny głównej na stadionie przy Konwiktorskiej wykonane podczas meczu.

Siedzą tam luminarze polskiego dziennikarstwa, sportu i sceny. Między innymi najwszechstronniejszy polski sportowiec Wacław Kuchar, legendy dziennikarstwa sportowego Karol Hig i Stefan Sieniarski, prezes PZPN, prawdziwy działacz Stefan Glinka, aktor Lech Ordon, piłkarz, a potem kronikarz warszawskiego sportu Tadeusz Grabowski (jego żona Jadwiga to słynna szefowa Mody Polskiej).

Pozostało jeszcze 97% artykułu
Piłka nożna
Robert Lewandowski wśród najlepszych strzelców w historii. Pelé w zasięgu Polaka
Piłka nożna
Barcelona z Pucharem Króla. Real jej niestraszny
Piłka nożna
Liverpool mistrzem Anglii, rekord Manchesteru United wyrównany
Piłka nożna
Puchar Króla jedzie do Barcelony. Realowi uciekło kolejne trofeum
Materiał Promocyjny
Jak Meta dba o bezpieczeństwo wyborów w Polsce?
Piłka nożna
Zamieszanie wokół finału Pucharu Króla. Dlaczego Real Madryt groził bojkotem?